Kolejna część Piewcy Mocy, nie poddana korekcji. Jeżeli zauważycie jakiś błąd, proszę mnie o tym poinformować w komentarzu lub na Facebooku (:
Link do części pierwszej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-pierwsza.html
(…)
-
Stara! Gdzi...? Miałaś... u góry... się obudzi!
Odzyskując
przytomność doszły do mnie strzępy słów. Byłem jednak zbyt
otępiały, by usłyszeć całe zdanie, oraz zbyt obolały, żeby
myśleć nad ich sensem.
Nie
byłem chyba skrępowany, ręce wydawały mi się leżeć luźno,
spokojnie i bezwładnie.
Wraz
z narastającym poczuciem własnego ciała, pomimo wzmagającego się
bólu cieszyłem się, że żyje. Poruszyłem ręką, którą
położyłem sobie na twarzy i natychmiast otworzyłem oczy.
Przeliczyłem
się. Powieki okazały się zbyt ciężkie, by je poruszyć, dlatego
leżałem jeszcze przez jakiś czas zbierając siły i motywując się
w myślach.
Za
drugim razem nie sprawiło mi to problemów. Gdy moje powieki
podniosły się, zdołałem tylko dostrzec oślepiający blask słońca
dostający się przez okno bez szyby.
Jestem
w pomieszczeniu?
Gdy
wzrok przyzwyczaił się do panującej jasności, poczułem, jak ktoś
bierze mnie za fraki i masywnymi rękami energicznie potrząsa.
-Obudził
się! Obudziłeś się? - usłyszałem wesoły, chociaż dziwnie
przygłupi głos.
Wcale
nie było mi do śmiechu, ponieważ ból nasilił się do takiego
stopnia, iż musiałem wstrzymywać wymioty.
Kiedy
krzyknąłem z bólu, masywne ręce puściły uchwyt, wylądowałem
na łóżku. Kimkolwiek był, chyba nie przepadał za patrzeniem na
moje cierpienie.
-
Obudziłeś się? - powtórzył - Nareszcie. Byłeś nieprzytomny
całe osiem godzin. Osiem godzin! - krzyknął - Jak można tak długo
spać, tutaj w samym sercu Edumondu wstaje się dużo wcześniej!
Trzeba pracować. Jestem Horthgar, kowal. Wykuwam najlepszy oręż w
tym miejscu!
-
Może dlatego, że jesteś tu jedynym kowalem - sarkastycznym tonem
wtrąciła się kobieta, o dość niskim tonie głosu - I twoje
bronie są po prostu do dupy. Od dawna myśleliśmy nad uprowadzeniem
kowala z okolicznej wioski poza puszczą, jest znacznie lepszy od
ciebie. I nie ma tak wygórowanego ego. Ponoć.
Lunaeth
leżąc, z chęcią przysłuchiwał się owej kłótni. Odpoczywając
miał okazję poznać głębiej ludzi, których był mimowolnym
gościem. Po dłuższej chwili wzajemnie przekrzykiwanie się
ucichło. Oh, nareszcie sobie o mnie przypomnieli.
-
Przebyłeś sam tak niebezpieczną drogę? - Zapytała kobieta.
Wypada
odpowiedzieć, w końcu zawdzięczam im życie. Leżąc nieprzytomny
w nocy długo bym nie przeżył, byłem łatwym kąskiem dla łakomych
zwierząt.
-
Nie, towarzyszył mi przyjaciel, Senmil.
-
Dawno cię opuścił? Co się stało?
Czułem
się jak na pieprzonym wywiadzie.
-
Niedawno. Rozeszliśmy się na rozstaju, zmierzam do miasta Gildar,
on zaś musiał załatwić kilka spraw w okolicznym mieście.
Mieliśmy się spotkać przy kręgach nocy, jednak zgubiłem ślad i
błąkając się po puszczy usiłowałem przeżyć. To wszystko.
Teraz ja zadam pytanie.
-
Co to za miejsce?
Zdążyłem
rozejrzeć się pobieżnie. Znajdowałem się w niewielkim,
drewnianym domku. Z łóżka, na którym leżałem widać było
wejście do prymitywnej, aczkolwiek uroczej kuchni. Oraz drzwi
wejściowe. To one mnie zaniepokoiły. Zamiast drzwi, przymocowany
był most wiszący.
Most
wejściowy? Cudowny pomysł. Chyba naopowiadali im za dużo dziwnych
bajek.
Nie
byłem przekonany, czy to wskutek mojego zmęczenia, ale miałem
wrażenie, że cała budowla kołysze się nieznacznie.
-
Ivynmor. Siedziba zdrajców, banitów, uciekinierów, zabójców,
złodziei.. Mam wymieniać dalej? - odpowiedział mu kobiecy głos z
wyraźną nutą podekscytowania - jesteś tu tylko z naszego dobrego
serca.
Haha
- zaśmiałem się w duchu - dobre serce. Złodziei i zabójców.
Jasne. Cholera. Gdzie mój miecz?
Złapałem
za pochwę, która zaczęła wydawać mi się zbyt lekka. I słusznie.
Była pusta. Kolejny raz przestało mi być do śmiechu. Co za pech.
Kobieta
musiała dostrzec poszukiwania mojej perełki.
-
Orężu nie odzyskasz, możemy go drogo sprzedać. Nie wygląda na
robotę ludzi, a przynajmniej nie tutejszych. A nawet jeśli nie
opchnę go nikomu, to sobie zostawię - odpowiedziała dumnie - Oj,
co to za wyraz twarzy? Czyżbyś tęsknił za kawałkiem ostrego
metalu?
Upomniałem
się w myślach. Nie mogę pozwolić, by gestykulacja lub mimika
wydała moje plany. A planuję uciec. Nie jest tu bezpiecznie.
-
Wręcz przeciwnie, w ramach wdzięczności możesz sobie go zatrzymać
- uśmiechnąłem się z zaciśniętymi zębami.
-
Ależ dziękuje za pozwolenie - rzuciła zaczepnie.
Patrzyłem
na Horthgara, w nadziei iż wtrąci się do rozmowy. Dostrzegłem, że
mój wzrok wprawia olbrzyma w zakłopotanie, gdyż uniósł wielkie
łapsko, którym podrapał się po łysej głowie.
-
Co się tak patrzysz? Jej... Nasz dom, jej zasady.
-
Weźmiemy za ciebie niezły okup, jeżeli ten Senmil faktycznie jest
Twoim przyjacielem. Jeżeli nie przyjdzie, sprzedamy cię jako
niewolnika. Tak czy owak dobrze na tym wyjdziemy - uśmiechnęła
się. - A i tak nie uciekniesz, jest nas za dużo. Jeżeli sądzisz,
że masz szczęście - próbuj.
Po
krótkiej chwili, gdy jej słowa przestawały odbijać się echem po
mieszkaniu, zerwałem się do biegu. To jedyna okazja, dopóki nie
nagromadziło się ich więcej. Biegnąc, wyminąłem kowala, który
opuścił swoją rękę próbując trafić mnie w głowę.
Bezskutecznie. Jest zbyt wolny, mam przewagę.
Kobieta zdążyła
wysunąć z pasa sztylet, wykonała kilka niecelnych cięć, po czym
złapałem ją za rękę, odwróciłem się na pięcie i rzuciłem
dynamicznie na olbrzyma. Odbiła się od jego ciała i wylądowała z
hukiem na ziemi. Horthgar złapał równowagę. Zaczął mnie ścigać.
Wybiegłem
na most, i to co zobaczyłem odebrało mi dech w piersi.
Pierwsze,
co rzuciło mi się w oczy, to wysokość, na której się
znajdowałem. Ledwo byłem w stanie dostrzec ludzi, którzy
znajdowali się na dole. Drzewa w tych okolicach są nienaturalnie
wysokie. Ludzie powiadają, że wszystkie, bez wyjątku posiadają
duszę, a niektóre żyją, a nawet przemieszczają się.
Poszczególne
domki łączyła rozległa i skomplikowana sieć lin i mostów,
wyglądało to niczym sieć, zarzucona na rozległe niebo, które
przerażało, jak i fascynowało zarazem.
Bez
zastanowienia wskoczyłem na most. Olbrzym nadal biegł za mną -
niefortunnie mnie doganiał. Chwiałem się wraz z podmuchami wiatru
i konstrukcji, a on wydawał się nie zważać na tą delikatność i
subtelność, po prostu gnał przed siebie.
W
połowie drogi zauważyłem linę, która zwisała z jeszcze wyższego
drzewa. Biegnąc, chciałem złapać się jej i ześlizgnąć się na
niższą platformę. To był błąd. Mój rozpęd był zbyt duży, i
zwyczajnie nie trafiłem w zwisający sznur. Spadłem w dół,
boleśnie uderzając plecami w drewniane łączenie niższych mostów.
Straciłem oddech.
Podczas
gdy próbowałem się podnieść, usłyszałem gwizd olbrzyma.
To
był znak zapowiadający moją klęskę.
Z
większości domów, opartych w koronach drzew wybiegli mężczyźni,
gnający wprost na mnie. Ze wszystkich stron. Bez szans na ucieczkę.
Mam dwa wyjścia. Albo skoczyć na dół, co zakończy się moją
natychmiastową śmiercią, ze względu na wysokość... Albo czekać
aż mnie dorwą. Przy optymistycznym spojrzeniu, jeżeli nie zabiją
mnie, to sprzedadzą w niewolę. Uciec z tych kajdan nie jest ciężko
– społeczność państwa Gildar ciągle się bogaci – panowie
mają po kilku sługusów, nie zauważą nawet, gdy jeden im zniknie.
Zaczynam
wpadać w panikę. Osoby te z każdą sekundą są coraz bliżej.
Gdy
wszedłem w kontakt z pierwszym z nich, uderzając go łokciem w
twarz, pozostała część osób była już za mną. Przechwycili
moje kończyny i położyli na ziemi.
Z
każdym ich ciosem było mi ciężej oddychać, myśleć i żyć.
Czułem, jak duch ucieka mi między palcami.
Wraz
z chwilą, kiedy doszło do mnie, że moje wnętrzności długo nie
wytrzymają tych celnych ciosów - podniesiono mnie do góry.
Nie
byłem w stanie zobaczyć, gdzie mnie prowadzą. Jestem zbyt otępiały
i obolały, by myśleć o życiu. Pustka... Moje nogi włóczą się po
ziemi, bez duszy, bez napięcia..
0 komentarze: