sobota, lipca 20, 2013

[WIERSZ] Szept

Autor: PrinceWhatever

Cichy szelest, na tle wszechmogącej egzystencji
I konar marzeń, sięgający swą dumą rozchwianych nicością niebios
Dotykający, muskający wrażliwe opuszki ludzkich słow
Złożonych z części owocu nieświadomych pragnień.
Rozciągający nad przepaścią, która zawisa na jednej z gałęzi...
...Gałęzi ślepego szczęścia i władców niewzruszonych gór.
I dźwięk, wydobywający się z ciepłego serca, akrylowej abstrakcji ludzkiego istnienia
Pastelowy szept spokojnych dusz.

0 komentarze:

poniedziałek, czerwca 10, 2013

[WIERSZ] Ciemny, tęczowy las

Autor: PrinceWhatever

Po dłuższej przerwie stworzyłem kolejny wiersz :) Jest on dość ciężki, naprawdę trzeba się natrudzić aby wyciągnąć odpowiedni przekaz. No cóż, taki wyszedł.
Przepraszam także za długie oczekiwanie na kolejną twórczość. Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła... Chwilowy brak czasu.



Przemysław Jan Kuciel - Ciemny, tęczowy las 
Jesteś niczym nieskazitelne okno
Otwarte na groteskowy świat różnorakich barw
Jednakże po stronie - zasłoniętej maską obojętności, anielską kurtyną poszarpanych marzeń
Jest tylko pył, wymieszany z utopijną samotnością.
Twój osobisty pancerz – w którym niegdyś zwyciężałeś roześmiany los -
Stoi tu tylko dla Ciebie.
Pokryty już siną, rozgoryczoną rdzą.

Stań się jedyną iskrą pośród tłumu wilgotnych kęp traw
I światłem pośród lica bezpańskich płomieni
Pokażesz wszystkim, co kryje się pod pojęciem ,,człowieczeństwo”
Gdy ciemny... tęczowy przemierzysz las.

0 komentarze:

poniedziałek, maja 27, 2013

[KSIĄŻKA] Rdzawy Pył - Część I

Autor: PrinceWhatever

Myślę, że udało mi się was troszkę zaszkoczyć tym, iż zacząłem pracę nad nową serią. Oczywiście nie zaniedbam Piewcy Mocy. Chciałem, aby Rdzawy Pył stał się moją motywacją.


Przemysław Jan Kuciel – Rdzawy Pył


Rozdział I





Kolejny raz jestem świadkiem ich potyczek pomiędzy sobą.
Humanoidalne monstra.
Mechaniczne serce połączone z organiczną skórą i mózgiem.
Chude niczym sam ludzki kręgosłup, obarczony ciężarem mocarnych organów.
Walczą. Przypomina to teatr, śmiercionośny taniec. Pobudzone, jakże prymitywne instynkty każą tym istotom wymachiwać przyspawanymi ostrzami i wyniszczać samych siebie.
Czerwonoskóry pojedynkuje się z niebieskim.
Obserwacja.
Sądziłem, że walczą ze sobą zależnie od kolorów. Częściej bowiem zdarza się, by niebieski obiekt został atakowany przez osobnika z opozycyjnym kolorem. Jednak byłem świadkiem walk dokładnie identycznie wyglądających osobników.
Sam już nie wiem, od czego to wszystko zależy.
Mam jedynie świadomość, że stali się przyczyną naszego końca.
Końca Ziemi.
Ojciec opowiadał mi, że przylecieli ogromnymi statkami kosmicznymi. Pojawili się bez zapowiedzi.
I tak samo bez zapowiedzi zaczęli nas wybijać.
Wyszli ze swych pojazdów, przystępując do siania terroru. Zabijali i niszczyli dosłownie wszystko, co dostrzegli.
Ludzkość miała nadzieję zjednoczenia się w rozpaczliwej walce przeciwko wspólnemu wrogowi.
Doświadczyli jedynie rozczarowania.
Nie wolno na nią liczyć. Nadzieja jest ślepa. Trzeba ruszyć tyłek, aby marzenia się spełniły. Gdybyśmy wykorzystali okazję. Podpierając się panującym chaosem dali radę obalić rządy, które pod presją paniki i strachu zerwały wszystkie sojusze... Mogłoby być inaczej.
Kraje jednak nie połączyły sił.
Działały indywidualnie. W najlepszym wypadku. Niektóre państwa, sparaliżowane strachem padły niemal od razu.
Zjednoczone Hamburgery poczyniły obcym istotom najbardziej dotkliwsze szkody, jednak nawet największe mocarstwo świata poległo.
Biomechaniczne istoty o humanoidalnym kształcie z każdą chwilą podbijały coraz większe obszary. Zamiast lasów są pustkowia. Zamiast powietrza mamy rdzawoczerwony pył, przykrywający ruiny budynków.
Dystopia. 

 ***
Czaję się, obserwując.
Jestem w tym dobry.
Kiedyś jeden z tych skurwieli wysadził pół miasta ze swojego działa, służącego także jako prymitywna ręka. W wybuchu zginął także mój ojciec alchemik.
By przeżyć, musiałem obrabowywać trupy i ruiny mieszkań.
Oczekiwałem wtedy tak samo, jak teraz. W ciemności, przy wyciszonym oddechu i skupionym umyśle.
Jedyną rzeczą, jaka się zmieniła jest to, że jestem teraz dowódcą-szpiegiem.
Ostatniej zorganizowanej armii ludzkości.
Mam jasny cel – dowiedzieć się jak najwięcej o naszym wrogu, by skuteczniej ich niszczyć.
Najlepszą dotychczas strategią okazało się rozbicie naszych jednostek na małe oddziały i stawianie różnych pułapek. A także ataki punktowe i szybki odwrót.
Były także próby dyplomatyczne...
Jednak wszelka komunikacja z osobnikami kończą się porażką.
Gdy udało nam się złapać istotę i ją unieruchomić, ludzie pytali tylko o powody.
Najczęściej padało pytanie ,,dlaczego?”
Z ich różnokształtnych otworów gębowych nigdy nie padała żadna odpowiedź.
I ja właśnie muszę te odpowiedzi znaleźć. Chociaż powody się nie liczą. Liczy się skutek.
Szukając tych iluzji mogę wyciągnąć jednak całkiem potrzebne informacje. Dostrzegłem, że istoty te nie muszą się odżywiać, pomimo posiadanego układu pokarmowego.
Nie przeszkadza im pył ograniczający widoczność.
Czują się w nim wręcz doskonale.
Zniszczenie to ich naturalne środowisko.

0 komentarze:

poniedziałek, maja 20, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Rozdział II, część I.

Autor: PrinceWhatever

Rozdział 2.

Skrzydła, otulające ukryte spojrzenie przeznaczenia.

(…)



- Moja piękna dżdżowniczka, bieeedna, po deszczyku wyszłaś z ziemi? Zgubiłaś się? Gdzie jest Twój domek?
I w momencie, kiedy chciałem wziąć robaczka i przenieść go z chodnika na ziemię, odwróciłem głowę.
Stał tam żołnierz. Po czarnej, niedbale założonej kolczudze wywnioskowałem, że jest świeżakiem. Miał minę sugerującą zdziwienie wymieszane z niedowierzaniem, przyprawione szczyptą rozbawienia. Widział mnie. Kurwa jego mać.
Zrobiłem poważną minę, wyprostowałem się. Dumnie podszedłem do żołnierza.
Złapałem go za fraki.
- Czy widziałeś co się tutaj stało?! - wykrzyczałem.
- T...Tak, dowódco Xulrae!
- To jest ZŁA odpowiedź! - potrząsłem nim – za ZŁE odpowiedzi grozi miesiąc w lochach, przy pilnowaniu więźniów!
- Tak, dowódco! - wykrzyczał jeszcze głośniej niż ja.
- Pytam raz jeszcze! Czy widziałeś co się tutaj stało?! - zdzierałem gardło, dotknąwszy jego czoła swoją głową szarpałem nim gwałtownie.
- Nie, dowódco!
- I o to chodzi! - puściłem go. Dlaczego tutaj stoisz?
- W...Wieści od Rządu Gildar, zatwierdzone przez Skrzydła!
- Mów.
- Dowódca jest wzywany przez Najwyższego Namatera. Cesarz chce Cię widzieć osobiście.
- Już idę, dziękuję za informacje. Możesz odejść.
Pobiegł w swoją stronę. Mam nadzieję, że nikomu o tym incydencie nie rozgada. Muszę uważać. Trzeba dbać o mój wizerunek dowódcy.
Namater, Rządowe Skrzydła, Rząd Państwa Gildar... Nasze państwo ma słabość do nazw. Wszystko, co związane z flagą, tradycją, czy bezpośrednio terytorium – musi nazywać się wyniośle.
Nawet skubani urzędnicy, obijający się i biorący łapówki. Najwyżsi Urzędnicy Godni Herbu Gildar.
Cóż za obłęd.
Aaale. - przeciągnąłem - Przynajmniej mają zmysł do sztuki. Miasto jest piękne.
Rozejrzałem się.
Domy. Każdy z nich posiada filary, zrobione z cieniutkich łuków przypominających szkło, lub solidnie obrobiony kryształ. Załamywały światło, przez co uzyskany został majestatyczny efekt halo. Obłoczek, który nadawał budowli wyniosłości, ukazywał ukrytą wewnątrz domu duszę.
Sama konstrukcja także wyglądała na delikatną, jednak wiem, że były bardzo wytrzymałe. Materiał jest mocny, pomimo pozornej kruchości.
Wszystkie mieszkania są białe. Niektóre posiadały liczne ozdoby, świadczące o zamożności rodziny zamieszkującej posiadłość.
Popatrzyłem w górę.
Każdy następny budynek był troszkę wyższy od następnego. Miało to cel obronny. Zapewniało lepszą widoczność z zamku, który znajdywał się na szczycie, a także był to raj dla łuczników.
Stojąc na dachach mieli wystrzelić wrogą armię, w przypadku przedarcia się przez ogromne, jasne mury.
W teorii. Od dawien nie było wojny, nie jestem pewien czy sprawdzi się to i w tych czasach.
Popatrzyłem na sam szczyt.
Pnące się w górę, równo ułożone mieszkania wydawały się wskazywać na pałac, znajdujący się na szczycie.
Pałac, który oczywiście (jak wszystko chyba w tym obłąkanym mieście!) miał swoją nazwę.
Wszyscy nazywali go Panteonem - z racji ogromnej ilości rzeźb bóstw - z dzisiejszych, oraz przeszłych czasów. Wszystkie znajdywały się na parterze, w sali wejściowej.
Cesarz oraz ludzie na stołkach boją się zburzyć większości figur minionych epok.
Wierzono, że wiara tworzy boga, a on istnieje dopóki chociaż jedna osoba go wyznaje. Przy życiu utrzymują je także pomniki. Gdyby je zburzyć, można ściągnąć na siebie gniew. Ogromny i potężny, skazujący jednostkę na niepowodzenie i egzystencjalne potępienie.
Tak wierzą.
Dobrze, że jestem agnostykiem.
Sam zamek był piękny. O jego wygląd dbali nieustannie najlepsi w swoim fachu ludzie, posiadający ,,zmysł wyglądu” i ,,umiejętności upiększania”.
Białą niczym mleko budowlę, otoczoną wieżami, wykończonymi niebieskimi dachówkami otaczał cudowny i ogromny ogród, dodający wszystkiemu barw i nieco tajemniczości.

0 komentarze:

środa, maja 15, 2013

[WIERSZ] Szczerbaty Uśmiech Szczęścia

Autor: PrinceWhatever

Przeciętny wiersz, napisany podczas przerwy w rozmyślaniach. Długo zastanawiałem się, czy umieścić go na stronie.


Przemysław Jan Kuciel - Szczerbaty uśmiech szczęścia.



Czas... Gna do przodu niczym rydwan, do którego zaprzęgnięto szóstkę oszalałych koni
Brutalnie...Ciągnąc cię za sobą
Poszukujesz czegoś, co twa...Pachnie...Co nie boli
I co staje się życia twojego złudną ozdobą?
Nieokreślony, szczerbaty uśmiech szczęścia.
Bezkształtny, trwający..Liche życie delikatnego motyla
Przed snem i nad ranem... Myślisz o nim
Chwilę później...
Zapominasz.

0 komentarze:

wtorek, maja 14, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część VII

Autor: PrinceWhatever

Krótka część, gdyż zaczynam nowy rozdział. Aby zapanować jakoś nad treścią, stworzyć porządek - wrzucę dziś końcówkę rozdziału pierwszego, a w najbliższych dniach - ROZDZIAŁ II :)

 Link do części poprzedniej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/05/ksiazka-piewca-mocy-czesc-vi.html





Tsuki. Bądź ostrożna. Idziesz z nimi.
- Co? Tak lekkomyślnie..
- Podważasz moje zdanie?! Jesteś jedyną osobą jaką znam, która sobie poradzi bez względu na warunki. Ucieknie z każdych kajdan, zauroczy największego twardziela i przepije każdego krasnoluda – zaśmiał się – Jak nie wrócisz do trzech miesięcy, przyłączymy się do ludu Ealinów.  Przyjmą każdą pomoc do walki ze stolicą. A Gildar nie podniesie łba, nie zaatakuje nas tak szybko. Mają teraz wojne na karku! Będą myśleć, że przesiedzimy bitwę cicho! Ha!
- Więc... Ja naprawdę...
Mówiąc to, zrobiła oczy przypominające bezdomnego, porzuconego szczeniaka, patrzącego z utęsknieniem na każdą, przechodzącą osobę. Wyraz spojrzenia wzbudzał litość, która spotyka się z obojętnością i zimnym nihilizmem ludzkich istot.
- Nic ci nie będzie. Wyruszacie jutro rano – oświadczył głośno, wyraźnie dołując Tsuki. – przenocujecie u nas, pod strażą. Jednak nie w celi, damy wam budynek na niższych piętrach. A my pochowamy, a następnie opijemy zmarłych. Ludzie! Do piwnic po ciała!
Komenda, wydana przez dowódcę tętniła niepowtarzalną mocą. Posłuszny tłum rozszedł się. Część ludzi zeszła na dół, część poszła gdzieś w dal. Jak podejrzewałem, kopać mogiły.
- Bergson, Anil. Wy zostańcie. Zostańcie! - Krzyknął, gdy owe postacie były już dość daleko – Będziecie ich pilnować. Weźcie broń, także oręż niegodziwca. Rozpylaną truciznę. Stosujcie je tylko w ostateczności. Dajcie im dom Enala.
- Tak, dowódco.
- Idziemy, śmiecie! - Krzyknął niższy z nich, łysy mężczyzna. Jego głowę zdobiły, bo trudno powiedzieć inaczej, liczne blizny. Dodawały tej osobie groźnego wyrazu, charakteru polującego tygrysa. To on tu był łowcą, topiącym pazury w łupie, który wyraźnie tworzyłem ja i Sen.  Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, który -  jak podejrzewałem po zmarszczkach na policzku -  nigdy nie znikał. Wyraz sadysty.
Szliśmy za nimi. Spojrzałem na Senmila, który czując mój wzrok na sobie, poruszył głową w geście potakującym. Racja, nie ma innego wyjścia. Trzeba iść.
Iść dalej, szlakiem prowadzącym do niespodziewanej pustki.
Ścieżką, wyścieloną różowymi płatkami ciekawości, zdobioną okruchami ślepej czerni.
Niewiadomej.

0 komentarze:

środa, maja 08, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część VI

Autor: PrinceWhatever


Część VI. Dość późno, z uwagi na moje praktyki i zmęczenie. :)
Mam nadzieję, że kolejna część będzie dla państwa satysfakcjonująca.

Link do części V : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/05/ksiazka-piewca-mocy-czesc-v.html


Gdy Senmil umilkł, najwidoczniej myśląc, jak rozegrać dalej jego ,,przedstawienie” i jak uczynić z przywódczyni swoją marionetkę, z dziury w ziemi wygramolił się Drogenar.
- Pani! - Krzyknął. - Nie żyją. Wszyscy! Wszyscy! - Powtórzył raz jeszcze, z większą paniką.
- Więc nie kłamaliście. Miałam nadzieję, że jednak są wśród nas... Jakie ślady, czym ich zabito?
- To dość skomplikowane... Panno Tsuki.
Doszło do mnie, że w tym momencie, po raz pierwszy usłyszałem imię osoby, przez którą niemal nie skończyłem w kajdanach... Lub w samotnej mogile.
W grobie? To przy optymistycznych wiatrach. Gdybym tu zginął, wrzuciliby mnie gdzieś do rowu aż nie zgniję. Mniejsza, skup się, Lun.
- Mów.
- Na ciałach nie było żadnych śladów broni. Nie było przecięć, dziur czy widocznych zadrapań!
- Trucizna?
- Nie możliwe, by zdołali otruć wszystkich, chyba, że rozpylają w powietrzu, a sami coś zażyli! Antidot'um! - Zaakcentował dość dziwnie.
Głos Drogenara zaczynał mnie irytować. Mówił bardzo głośno. Praktycznie krzyczał. W dodatku barwa, natężenie - była zwyczajnie drażniąca dla uszu. Głos, którego posiąść mógł tylko wyjątkowy pechowiec.
- Ekhem – Senmil próbował włączyć się do dyskusji – Panno Tsuki. Zaręczam, że nie użyliśmy trucizn. Jestem wojownikiem i muszę stosować się do Kodeksu. Gdybym użył tych specyfików, musiałbym popełnić samobójstwo.
Wiedziałem, że kłamie. Zbrojni przywiązują ogromną wagę do Praw Honoru, natomiast Sen...
Nie.
Chociaż walczył.
Natomiast obecnie, z uwagi na domniemane kalectwo... Jest zawieszony w obowiązkach. Nie może podnieść silniejszej ręki wysoko w górę. Sprawia mu trudność podrapanie się nawet po czubku głowy.
- To jak ich zabiliście? Żądam odpowiedzi. - Stanowczy ton przywódczyni Ivynmoru dostał się do mojego umysłu. Był tak potężny, iż miałem wrażenie, że moja dusza pęka, łamiąc się pod ciężarem presji, którą wywarła... Po prostu mówiąc.
- Czy mogę rozmawiać z przywódcą? - Odrzekł Senmil.
Nie rozumiem co się teraz stało. Co on zamierza! Obrazić ją? Chce nas skazać na śmierć? Nie dalibyśmy rady z tyloma uzbrojonymi ludźmi. Jestem już bardzo blisko swojego limitu.
Przymknąłem oczy.
Próbowałem dostrzec głębie siebie.
Wyobraziłem sobie rdzeń mojego istnienia...
Spojrzałem w moją duszę.
Widziałem postać, dość wysoką, średniej budowy ciała, odwróconą plecami do mojego widoku. Nie wszystko było w porządku. Mój limit jest już bliżej, niż myślałem.
Dusza płonęła, trawiona ogniem śmierci.
Gdy używa się mocy w celu, który ma działanie destrukcyjne dla drugiego, nie ważne w jakim znaczeniu i stopniu, obciąża się siebie.
Powstaje iskra, stopniowo przekształcająca się w płomień... Płomień czarny i złowrogi, niczym świątynia zostawiona w ruinie, opętana złowrogą aurą, gniewem i bólem bóstw, o których już dawno zapomniano.
Jeżeli zabiłbym jeszcze chociaż jedną osobę, zginąłbym, grzebiąc także moją duszę. Po śmierci nie czekałoby na mnie nic. Nie będzie polany, na której promienie słońca radośnie przebijają się przez białe, kłębiaste chmury... Nie będzie niczego. Moja egzystencja totalnie się zatraci...
A Sen? Chociaż jest silniejszy, z każdym dniem stara się przesunąć swoje bariery. Z mojej perspektywy wygląda to tak, jakby pchał i rzucał się po omacku, poszerzając moc.
A raczej próbując.
Aby z czasem, czarny płomień nie pochłonął iskry jego bytu.
Ciszę, która zapanowała po rzuceniu tego, jakże głupiego pytania, przerwała przywódczyni.
- Tak, możesz. Drogenar! On się domyślił. - Tsu cofnęła się o kilka kroków.
- Granie służącego przez dowódcę. A dowódcę przez służącą. Ale skoro rozgryzłeś plan ochrony mnie, wiedz, że jeden fałszywy ruch i skończysz poćwiartowany.
Mój umysł nie pojął do końca tego, co dokładnie się stało. Jednak cieszyłem się, gdyż człowiek z tarczą przestał krzyczeć, i opanował głos.
- Jesteś także ciekaw, jak zginęli, czy wolisz przejść do konkretów, związanych z mym listem?
- Konkrety.
Senmil skierował spojrzenie w przestrzeń. Wydawał się nieobecny.
- Aby potwierdzić to, że po wypuszczeniu nas list spłonie w kominku przyjaciela, wyślij jedną osobę z nami na podróż. Niech będzie świadkiem.
- A bezpieczeństwo tej osoby?
- Gwarantuje, że nic jej się złego nie stanie z naszej strony.
Drogenar umilkł, zastanawiając się.
Po dłuższej chwili, gdy już zaczynałem się niecierpliwić, powiedział cicho :
- Tsuki. Bądź ostrożna. Idziesz z nimi.

0 komentarze:

niedziela, maja 05, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część V

Autor: PrinceWhatever

Następna część przygód Senmila i Luna. Zamieszczona z małym opóźnieniem - przerwa majowa okazała się dla mnie strasznie zajmująca.


Senmil uchylił usta, by coś powiedzieć – ale krzyk ludzi natychmiast go zagłuszył.
Zwątpił.
Na jego twarzy malowało się napięcie – tak lekko dostrzegalne... Myślę, że nikt inny nie byłby w stanie tego zauważyć, prócz mnie. Czas, który spędziłem z tą istotą był tak duży, że widziałem więcej niż inni. Ta twarz – pozornie bez wyrazu – skrywała paletę różnorakich emocji i ukrytych barw.
Wtem przed tłum wystąpiła znajoma mi postać.
Kobieta. Średni wiek, ze sztyletem w dłoni. Niczym nie wyróżniona. Zwykła, szara postać.
Ale tylko na pierwszy rzut oka.
Gdy przymrużyłem oczy, widziałem jej niezwykłą aurę – poświatę, jaką roztaczają wokół siebie najlepsi przywódcy.
Oprócz tego wyczułem nutkę zaciekawienia, oraz opanowaną adrenalinę. Kontrolowany dreszczyk emocji?
- Cisza! - Krzyknęła – Cisza! Jak, do cholery chcecie to rozstrzygnąć, skoro nie słyszycie własnych myśli?!
Tłum wyraźnie się uspokoił, ale nadal było słychać wrzawę gdzieś na tyłach zbiorowiska.
- Bergson, Anil. Uciszcie tych z tyłu.
Po kilku chwilach dobiegł do mnie jęk i pojedynczy wrzask, po czym zapanowała kompletna cisza.
- Dziękuję – Mówiąc to wyprostowała się, po czym wzięła głęboki wdech, najwidoczniej uspokajając bicie serca.
- Drogenar.
- Tak, pani? - Odpowiedział średniej postury mężczyzna.
Wyglądał nieco komicznie. Na plecach miał tarczę, niemal większą od jego samego. W oczy rzucił mi się jego miecz. Postrzępiona, powyginana klinga. To był niegdyś mój oręż. Błyskawica. Napełniła mnie nadzieja. Sądziłem, że gdzieś go wrzuciła, do worka podpisanego ,,śmiecie na sprzedaż”. Myślałem, że nigdy już go nie zobaczę.
Odzyskam cię, obiecuje.
- Idź do piwnic, sprawdź co się stało z naszymi ludźmi. Zbadaj wszystko, co rzuci ci się w oczy. Postaraj się zorientować w miarę szybko.
- Tak, pani – pobiegł natychmiast, potykając się co kilka kroków.
- A wy... Jak udało wam się uciec? Kim, do diabła jesteście?
Spojrzałem na Sena. Uśmiechał się ironicznie.
- Jestem Senmil, a to mój przyjaciel – Lunaeth – Wskazał ręką na mnie, po czym podrapał się po brodzie. Tak, aby wyglądało to jak najspokojniej.
On gra.
- Jak wyszliśmy? To proste. Zabijając wszystkich. Uśmiercanie jest sprzeczne z moją naturą, natomiast zmusiliście mnie do tego, porywając mojego kompana. Poświęcenie waszych ludzi uznaję za zemstę, a teraz, póki jestem jeszcze w humorze, pozwólcie nam wyjść.
- Kto raz wszedł do Ivynmor, już z niego nie wyjdzie. Nasza lokacja jest objęta ścisłą tajemnicą. I mamy was puścić, po tym co zrobiliście moim ludziom? - Zaśmiała się. - Prędzej zginę.
- Da się zrobić – Senmil wbił w nią swoje świdrujące spojrzenie – jednak myślę, iż do puszczenia nas wolno przekona cię jeden, malutki szczegół. Mianowicie przed wejściem do waszej ,,twierdzy” - zaaranżował komicznie – posłałem kruka z wiadomością. Wiadomość zawierała kompletną lokalizację Ivynmoru, przez co rozumiem – odchrząknął – dokładne współrzędne, oraz nawet, ku mojej niechęci - pofatygowałem się by wysłać im także mapę, z ładnie zaznaczonym kółeczkiem. Kółeczko oczywiście oznacza Ivynmor, co dogłębnie wyjaśniłem w mym liście.
Biorąc pod uwagę, że jestem dość wpływową osobą, moje słowa nie przejdą Rządowi Państwa Gildar obojętnie. Drugim faktem jest też to, że ,,ludzie na stołkach” od dawna próbują was złapać.
Z pewnością możecie oczekiwać najazdu. Ze zbrojnymi nie macie żadnych, nawet najmniejszych szans. Byłaby wielka szkoda, by ta... - popatrzył w górę, na mosty, które jak się wydawało, łączyły potężne drzewa przy samym niebie - inspirująca i jakże wspaniała konstrukcja legła w gruzach.
- Cholera...
- Jednak istnieje sposób, by odwrócić całą tą sytuację, także z listem.
Kruk nie leci bezpośrednio do Rządowych Skrzydeł. Zmierza do mego przyjaciela, który został w wiadomości poinformowany o całej sytuacji. Jeżeli nie odwiedzę go z Lunem do dwóch tygodni, wtedy pośle kruka dalej. Do rządu. List podpisany moim nazwiskiem. 

0 komentarze:

środa, maja 01, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część IV

Autor: PrinceWhatever

 Piewca Mocy. Część IV. Świeżutki tekst, prosto spod pióra :) Błędy proszę zgłaszać w komentarzach, lub na Facebooku.

Link do części III : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-iii.html

-----

- Gdyby nie one, już z dziesięć razy leżałbyś martwy, karmiąc robaczki – uśmiechnął się szczerze, jednak nagle zrobił się nad wyraz poważny – Muszę z tobą porozmawiać.
- O czym?
- Dowiesz się, jak wyjdziemy. Chodź, musimy wynieść wszystkie ciała do góry, albo przynajmniej kilka. Aby wzbudzić w ludziach strach, żeby pozwolili wyjść, bez dodatkowych ofiar. I tak za dużo zabiłeś. Mogłeś uśmiercić raptem dwie osoby, ale co się stało? Zapomniało się, że jesteś piewcą? Zapomniałeś o ograniczeniach mocy, o zasadach postępowania z nią?
Wtedy przyjrzałem się dokładnie wyrazowi jego twarzy. Miał puste spojrzenie, patrzące z wyrzutem we mnie, i jednocześnie w przestrzeń. Wydawało się, że człowiek ten był wiecznie skupiony. I spokojny. Ale z doświadczenia wiem, że ze spokojem bywało różnie.
Senmil nigdy nie krzyczał, ale wystarczało mi kilka słów wypowiedzianych tak lodowato, iż wydawało się, że ten chłód niszczył na pewien sposób ducha.
Był wyższy ode mnie, jak i trochę masywniejszy. Jednak kwintesencją mojego przyjaciela były dłuższe, białe włosy, podkreślające także jego jasną cerę i sine oczy.
- Wrócimy do tego później – westchnął - Na wszelki wypadek przeszukajmy truchła, może znajdziemy ci jakąś broń.
I zacząłem szukać, denerwując się. Skąd on wiedział, że byłem więziony w domu, przez dwie osoby? Skąd wiedział, że wcześniej nie używałem mocy? Tyle pytań, bez żadnej odpowiedzi.
Przy ciałach znalazłem jedynie długi, gruby kij, sztylet, który schowałem w pas, oraz kilka monet.
Senmil w międzyczasie szukał na drugiej stronie ciemnego pokoju.
- Znalazłeś coś? - zapytał
- Sztylet. Słabo wykonany, ale do obrony się nada – przeciągnąłem, ukrywając zdenerwowanie. Chciałem uniknąć rozmowy z nim. Niczym ukarany pies, omijający swojego dumnego pana.
- U mnie zupełnie nic. Wychodzimy stąd.
- A trupy?
- Rozmyśliłem się. Stracimy zbyt dużo czasu. I tak będą się bać i zastanawiać, jak wyszliśmy. - Po chwili dodał – Masz, napij się.
I rzucił mi pełen bukłak wody.
Adrenalina, która teraz stopniowo opadała, była tak duża, że aż zapomniałem o wysychającym żołądku i przełyku.
Piłem tak zachłannie, że krztusiłem się, lejąc sobie po brodzie i głośno siorbiąc. Wiem, że Senmil za tym nie przepada, bo jego ,,maniery dworu Eastall” nakazują pić przyzwoicie, nawet gdy umiera się z pragnienia. Na szczęście tam nie należę. Tyle bezsensownych zasad.
Gdy skończyłem pić, odrzuciłem bukłak Senmilowi. Nie złapał go jednak. Pojemnik spadł na ziemię, budząc do życia kurz osiadły na podłodze.
Odwrócił się na pięcie i rzucił chłodne :
- Wychodzimy.
Ruszyłem za nim. Na szczęście w korytarzu robiło się jaśniej z każdym krokiem. Przez zepsuty, ceglany sufit przebijało się światło. Im dalej w korytarz, tym ceglane sklepienie było bardziej pokiereszowane. Zastanawiałem się, jakim cudem to wszystko nie runęło jeszcze przechodzącym ludziom na głowy.
Droga była prosta, prostsza niż sądziłem. Myślałem, że podziemia Ivynmoru będą główną obroną, ukrytą fortyfikacją przed napadami – w razie czego można się schować i urządzać rozmaite zasadzki.
Najwyraźniej mają inne sposoby obrony, lub całkowicie (na co nie stawiam) nie spodziewają się ataku ze strony Rządu Państwa Gildar. W sumie mają rację, rząd ma – od dłuższego czasu - zwrócone oczy ku zachodnim granicom.
Lud starego korzenia, Ealin.
Ealinowie to dość dziwny naród. Mieszkają w budynkach przypominających kapsuły o różnorakich kształtach. Budują je całkowicie pomiędzy drzewami, nie robiąc żadnej wycinki. Czasem, żeby przejść korytarzem, trzeba się dosłownie przeciskać między ścianami – ponieważ z obu stron rosły drzewa. Nie dało się zbudować inaczej, by nie naruszyć drzewa – to się przeciskaj.
Budynki są zawsze koloru białego, wykonane z dość dziwnego materiału. Jest elastyczny i długo zachowuje ciepło. Ale czy to prawda? Nigdy tam nie byłem. Opowiadał mi o tym Senmil.
Doszły mnie także słuchy, iż nie można tam ingerować w naturę. Gdy drzewo spadnie na dom – masz pecha. Za usunięcie, lub przesunięcie takiej przeszkody można sporo zapłacić.
Myślę, że kara za, jak to określają - ,,bezczeszczenie natury” - wzięła się jeszcze od druidzkich wierzeń i sposobów. W dawnych czasach, druidzi zamieszkiwali całe terytorium Państwa Gildar jak i ziemię dzikusów – jednak historia pokazuje, że byli bardziej otwarci i zrównoważeni psychicznie.
Za zranienie drzewa, przypadkowe bądź nie, Ealinowie rozcinają delikwentowi brzuch. Potem wyciągają jelito i przybijają je do pnia. Następnie każą chodzić wokół, aż ono całkowicie nie wypadnie. Wiadomo – nikt nawet nie próbuje okrążyć drzewa. Wszyscy powoli umierają w głuchym bólu. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Starszy lud stosował dokładnie to samo, ale za zranienie konkretnych drzew, i to celowo.
Co kraj to obyczaj.
Jednak najdziwniejszym posunięciem Ealinów było wypowiedzenie wojny Gildarowi – pod pretekstem wyniszczania Ziemii i Natury.
Widocznie lud ten zapomniał, że natura dąży do harmonii – tworząc jeden, dominujący gatunek. Człowieka. I człowiek jest samą istotą, kwintesencją jej działań.
Ciekawe, czy jak dojdzie do nich ten fakt, że zabijając człowieka zabijają naturę - to czy popełnią masowe samobójstwa, przybijając się do drzew. Zabawna myśl. I tak dążą do samozniszczenia – jest ich więcej niż ludzi naszego państwa, ale ich wyposażenie pozostaje wiele do życzenia.
Przerwałem myślenie, gdy doszedłem do końca tunelu. Senmil wyszedł pierwszy.
Gdy wygramoliłem się na zewnątrz, na wejściu stała już dość duża grupa mężczyzn, kobiet i dzieci.
Przestraszeni, jednak skłonni do ataku.
- Naszą rozmowę o twoich działaniach zostawimy na później – szepnął Sen – Teraz skupmy się na wyjściu. Nie odzywaj się zbyt często. Nie mów o trupach. Najlepiej to... Nic nie mów.
- Jak wam się udało wyjść?! - Krzyknął ktoś z tłumu
- Demony, demony! - doszedł do mnie przeciągany głos jakiejś staruszki.

0 komentarze:

niedziela, kwietnia 28, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ III

Autor: PrinceWhatever

Część III mojego oczka w głowie - ,,Piewcy Mocy". Z racji tego, że jesteście już na bieżąco z materiałem - mogę wrzucać nowe części co dwa, trzy (w najgorszym wypadku) dni. Miłego czytania!

Link do części II : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-ii.html


Ocknąłem się. Jestem pod ziemią. Pomieszczenie oświetlają samotne, zagubione promienie słońca, wpadające przez niewielkie szczeliny w sklepieniu. Padają na mebel z półkami, na którym znajdują się puste, zakurzone fiolki oraz zniszczone, brązowe księgi, których nie oszczędził czas.
Widzę jeszcze haki, na których widnieją zawieszone przedmioty niewiadomego pochodzenia.. Także nie mam pojęcia, do czego służą. Po wymyślnych, różnorakich i ostrych końcach mogę wywnioskować, że są przeznaczone do tortur. Zapewne zapoznam się z nimi bliżej, gdy ktoś przyjdzie..
Oprócz tego nie znajdowało się tu zupełnie nic.
Jestem sam. Przywiązany do drzewa, dumnie wyrastającego ku górze przez sufit z gleby.
Z wyczerpania opuściłem głowę. Muszę ochłonąć. Każdy ruch zadaje mi dodatkowy ból, czego chce uniknąć.
Ta samotność może być najlepszą chwilą spędzoną tutaj.. Jest jak cisza przed piekłem, które z pewnością na mnie czeka.
Po kilku chwilach słyszę jakieś szuranie, którego dźwięk stopniowo przekształca się w ciężkie kroki potężnego ciała.
Horthgar.
Sylwetka olbrzyma jest coraz bardziej widoczna i dostrzegalna. Zbliża się.
- No, no no! - Mówi głośno, zwalniając kroku - Już się bałem, że nam uciekniesz. Jesteś niebywale zwinny, ale i głupi. Przestraszyłeś mnie nie na żarty spadając z mostu. Już się bałem - powtórzył -  że zginiesz. A wtedy nici z pokaźnej sumki z okupu. - akcentował z komicznym smutkiem.
Nie odezwę się słowem. Będę milczeć.
- Pewnie jesteś spragniony.. Chcesz pić?- Wyciągnął z pasa pełen bukłak, nie mogłem stwierdzić, czy jest tam woda, czy jakaś wstrętna maź, dopóki nie wylał jej na podłogę.
Jednak woda.
Lał ciecz na grunt, aż bukłak stopniowo tracił na zawartości. Po chwili był zupełnie pusty.
Nie potrafię opisać, co czuję. Zaschnięte usta, gardło i przełyk.. Jakbym mógł dostać chociaż ten jeden łyk..
Wtem Horthgar przybliżył się do mnie, i z impetem kopnął kolanem w brzuch.
Zwymiotowałem.
Odruchowo zamknąłem oczy, widząc kontury jego ciała w różnych, raczej ciemnych kolorach. W środku zarysu pulsują punkty energetyczne jego ciała. Największych jest siedem. Są w kształcie kolorowych kul, drgających powolnie. Widzę także setki mniejszych kropek.
Jeżeli zniszczyłbym jeden z głównych punktów, z pewnością by zginął.. Stałbym się jednak mordercą.. Nie chce zabijać.. Ale w tym stanie.. Jeżeli nie zareaguje, zginę pierwszy.
To była szybka decyzja. Momentalnie wyobraziłem sobie energetyczną rękę, pełną błękitnych, przeźroczystych żył.. Którą sięgnąłem do trzeciego punktu od dołu. Punkt brzucha.
Oko za oko, ząb za ząb.
Wyobrażałem sobie, jak wizualizowana ręka trzyma jego trzecie Akh'asti. Zacisnąłem wyobrażoną dłoń.
Słyszałem tylko wymiotowanie olbrzyma, oraz stłumione jęki, wydobywające się z niedowierzającej twarzy.
Zgniotłem punkt do końca.
Upadł, dławiąc się i krztusząc. Jeden z głowy.
Odrzucające dźwięki, które wydawał kowal przed śmiercią musiały przyciągnąć więcej ludzi.
Ciągle z zamkniętymi oczami widziałem ich zbliżające się zarysy.
Była to paleta kolorów. Poprzez biel, błękit i czerń aż do fioletu.. Wszyscy biegną na śmierć.
Podniosłem powieki. Czekałem, aż się zbliżą.
Wparowali do pomieszczenia wszyscy naraz. Po pierwszym spojrzeniu oceniłem, że było ich około piętnastu. Patrzyli ze zdziwieniem w puste, masywne ciało Horthgara. Gdy zwrócili swój wzrok na mnie, ponownie opuściłem powieki.
Zabijałem na oślep, niszcząc losowe Akh'asti. Pierwszej osobie, która była najbliżej, zniszczyłem punkt Oka, posyłając błyskawiczny pocisk w kształcie igły. Padł.
Następny został ugodzony w samą podstawę jego fizycznego istnienia, poprzez spiralny pocisk z postrzępionymi brzegami.
Akh'asti łączności z ziemią.
Tłum stał wstrząśnięty, obserwując jak ich kolejni i kolejni kompani padają martwi na grunt.
Jeden z nich rzucił się na mnie rozpaczliwie.
Gdy biegł w moją stronę nie zdążyłem go powalić. Uderzył mnie czymś w głowę.
Konturowy świat prawie prysnął. Słyszałem jedynie pisk w uszach.. Zdołałem jednak resztką świadomości pozbyć się napastnika.
Przekonałem się na własnej skórze, jak łatwo jest kontrolować tłum. Wszyscy, bez wyjątku, naśladując pierwszego ,,odważnego” - pobiegli w moją stronę bijąc i tłukąc. Jeden z nich założył mi na głowę jakiś worek, przez który było mi wybitnie ciężko oddychać.
To moja przegrana. Kolejna. Zawsze ktoś spuści mi wybitny wpierdol. Zawsze.
 Ludzie, którzy mnie bili, wzajemnie sobie przeszkadzali. Każdy próbował mnie uderzyć przeciskając się przez kolejnego, dlatego nie ucierpiałem tak bardzo, jak sądziłem.
Wtedy, pośród ogólnego chaosu, przebrnął podniosły, wysoki głos.
Usłyszałem jak ciała upadły na ziemie. Wszystkie. Od razu.
- Zawsze wpadniesz w poważne kłopoty, przyjacielu! Pomyśl, jak byś skończył, gdybym akurat nie wyczuł twojej energii.
W życiu nie byłem bardziej uradowany słysząc jakiś głos. To jego głos.
Głos Senmila...
Byłem zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć.
- I co, zamierzasz tu tak siedzieć? Haha– zaśmiał się, odcinając krępujące mnie liny.
- Dobrze cię widzieć, przyjacielu. Masz świetne wyczucie czasu!
- Gdyby nie one, już z dziesięć razy leżałbyś martwy, karmiąc robaczki – uśmiechnął się szczerze.




Zapraszam do oceny i komentarza :)

0 komentarze:

sobota, kwietnia 27, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ II

Autor: PrinceWhatever

Kolejna część Piewcy Mocy, nie poddana korekcji. Jeżeli zauważycie jakiś błąd, proszę mnie o tym poinformować w komentarzu lub na Facebooku (:


Link do części pierwszej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-pierwsza.html





(…)



- Stara! Gdzi...? Miałaś... u góry... się obudzi!
Odzyskując przytomność doszły do mnie strzępy słów. Byłem jednak zbyt otępiały, by usłyszeć całe zdanie, oraz zbyt obolały, żeby myśleć nad ich sensem.
Nie byłem chyba skrępowany, ręce wydawały mi się leżeć luźno, spokojnie i bezwładnie.
Wraz z narastającym poczuciem własnego ciała, pomimo wzmagającego się bólu cieszyłem się, że żyje. Poruszyłem ręką, którą położyłem sobie na twarzy i natychmiast otworzyłem oczy.
Przeliczyłem się. Powieki okazały się zbyt ciężkie, by je poruszyć, dlatego leżałem jeszcze przez jakiś czas zbierając siły i motywując się w myślach.
Za drugim razem nie sprawiło mi to problemów. Gdy moje powieki podniosły się, zdołałem tylko dostrzec oślepiający blask słońca dostający się przez okno bez szyby.
Jestem w pomieszczeniu?
Gdy wzrok przyzwyczaił się do panującej jasności, poczułem, jak ktoś bierze mnie za fraki i masywnymi rękami energicznie potrząsa.
-Obudził się! Obudziłeś się? - usłyszałem wesoły, chociaż dziwnie przygłupi głos.
Wcale nie było mi do śmiechu, ponieważ ból nasilił się do takiego stopnia, iż musiałem wstrzymywać wymioty.
Kiedy krzyknąłem z bólu, masywne ręce puściły uchwyt, wylądowałem na łóżku. Kimkolwiek był, chyba nie przepadał za patrzeniem na moje cierpienie.
- Obudziłeś się? - powtórzył - Nareszcie. Byłeś nieprzytomny całe osiem godzin. Osiem godzin! - krzyknął - Jak można tak długo spać, tutaj w samym sercu Edumondu wstaje się dużo wcześniej! Trzeba pracować. Jestem Horthgar, kowal. Wykuwam najlepszy oręż w tym miejscu!
- Może dlatego, że jesteś tu jedynym kowalem - sarkastycznym tonem wtrąciła się kobieta, o dość niskim tonie głosu - I twoje bronie są po prostu do dupy. Od dawna myśleliśmy nad uprowadzeniem kowala z okolicznej wioski poza puszczą, jest znacznie lepszy od ciebie. I nie ma tak wygórowanego ego. Ponoć.
Lunaeth leżąc, z chęcią przysłuchiwał się owej kłótni. Odpoczywając miał okazję poznać głębiej ludzi, których był mimowolnym gościem. Po dłuższej chwili wzajemnie przekrzykiwanie się ucichło. Oh, nareszcie sobie o mnie przypomnieli.
- Przebyłeś sam tak niebezpieczną drogę? - Zapytała kobieta.
Wypada odpowiedzieć, w końcu zawdzięczam im życie. Leżąc nieprzytomny w nocy długo bym nie przeżył, byłem łatwym kąskiem dla łakomych zwierząt.
- Nie, towarzyszył mi przyjaciel, Senmil.
- Dawno cię opuścił? Co się stało?

Czułem się jak na pieprzonym wywiadzie.

- Niedawno. Rozeszliśmy się na rozstaju, zmierzam do miasta Gildar, on zaś musiał załatwić kilka spraw w okolicznym mieście. Mieliśmy się spotkać przy kręgach nocy, jednak zgubiłem ślad i błąkając się po puszczy usiłowałem przeżyć. To wszystko. Teraz ja zadam pytanie.
- Co to za miejsce?
Zdążyłem rozejrzeć się pobieżnie. Znajdowałem się w niewielkim, drewnianym domku. Z łóżka, na którym leżałem widać było wejście do prymitywnej, aczkolwiek uroczej kuchni. Oraz drzwi wejściowe. To one mnie zaniepokoiły. Zamiast drzwi, przymocowany był most wiszący.
Most wejściowy? Cudowny pomysł. Chyba naopowiadali im za dużo dziwnych bajek.
Nie byłem przekonany, czy to wskutek mojego zmęczenia, ale miałem wrażenie, że cała budowla kołysze się nieznacznie.
- Ivynmor. Siedziba zdrajców, banitów, uciekinierów, zabójców, złodziei.. Mam wymieniać dalej? - odpowiedział mu kobiecy głos z wyraźną nutą podekscytowania - jesteś tu tylko z naszego dobrego serca.
Haha - zaśmiałem się w duchu - dobre serce. Złodziei i zabójców. Jasne. Cholera. Gdzie mój miecz?
Złapałem za pochwę, która zaczęła wydawać mi się zbyt lekka. I słusznie. Była pusta. Kolejny raz przestało mi być do śmiechu. Co za pech.
Kobieta musiała dostrzec poszukiwania mojej perełki.
- Orężu nie odzyskasz, możemy go drogo sprzedać. Nie wygląda na robotę ludzi, a przynajmniej nie tutejszych. A nawet jeśli nie opchnę go nikomu, to sobie zostawię - odpowiedziała dumnie - Oj, co to za wyraz twarzy? Czyżbyś tęsknił za kawałkiem ostrego metalu?
Upomniałem się w myślach. Nie mogę pozwolić, by gestykulacja lub mimika wydała moje plany. A planuję uciec. Nie jest tu bezpiecznie.
- Wręcz przeciwnie, w ramach wdzięczności możesz sobie go zatrzymać - uśmiechnąłem się z zaciśniętymi zębami.

- Ależ dziękuje za pozwolenie - rzuciła zaczepnie.
Patrzyłem na Horthgara, w nadziei iż wtrąci się do rozmowy. Dostrzegłem, że mój wzrok wprawia olbrzyma w zakłopotanie, gdyż uniósł wielkie łapsko, którym podrapał się po łysej głowie.
- Co się tak patrzysz? Jej... Nasz dom, jej zasady.
- Weźmiemy za ciebie niezły okup, jeżeli ten Senmil faktycznie jest Twoim przyjacielem. Jeżeli nie przyjdzie, sprzedamy cię jako niewolnika. Tak czy owak dobrze na tym wyjdziemy - uśmiechnęła się. - A i tak nie uciekniesz, jest nas za dużo. Jeżeli sądzisz, że masz szczęście - próbuj.
Po krótkiej chwili, gdy jej słowa przestawały odbijać się echem po mieszkaniu, zerwałem się do biegu. To jedyna okazja, dopóki nie nagromadziło się ich więcej. Biegnąc, wyminąłem kowala, który opuścił swoją rękę próbując trafić mnie w głowę. Bezskutecznie. Jest zbyt wolny, mam przewagę.
Kobieta zdążyła wysunąć z pasa sztylet, wykonała kilka niecelnych cięć, po czym złapałem ją za rękę, odwróciłem się na pięcie i rzuciłem dynamicznie na olbrzyma. Odbiła się od jego ciała i wylądowała z hukiem na ziemi. Horthgar złapał równowagę. Zaczął mnie ścigać.
Wybiegłem na most, i to co zobaczyłem odebrało mi dech w piersi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wysokość, na której się znajdowałem. Ledwo byłem w stanie dostrzec ludzi, którzy znajdowali się na dole. Drzewa w tych okolicach są nienaturalnie wysokie. Ludzie powiadają, że wszystkie, bez wyjątku posiadają duszę, a niektóre żyją, a nawet przemieszczają się.
Poszczególne domki łączyła rozległa i skomplikowana sieć lin i mostów, wyglądało to niczym sieć, zarzucona na rozległe niebo, które przerażało, jak i fascynowało zarazem.
Bez zastanowienia wskoczyłem na most. Olbrzym nadal biegł za mną - niefortunnie mnie doganiał. Chwiałem się wraz z podmuchami wiatru i konstrukcji, a on wydawał się nie zważać na tą delikatność i subtelność, po prostu gnał przed siebie.
W połowie drogi zauważyłem linę, która zwisała z jeszcze wyższego drzewa. Biegnąc, chciałem złapać się jej i ześlizgnąć się na niższą platformę. To był błąd. Mój rozpęd był zbyt duży, i zwyczajnie nie trafiłem w zwisający sznur. Spadłem w dół, boleśnie uderzając plecami w drewniane łączenie niższych mostów. Straciłem oddech.
Podczas gdy próbowałem się podnieść, usłyszałem gwizd olbrzyma.
To był znak zapowiadający moją klęskę.
Z większości domów, opartych w koronach drzew wybiegli mężczyźni, gnający wprost na mnie. Ze wszystkich stron. Bez szans na ucieczkę. Mam dwa wyjścia. Albo skoczyć na dół, co zakończy się moją natychmiastową śmiercią, ze względu na wysokość... Albo czekać aż mnie dorwą. Przy optymistycznym spojrzeniu, jeżeli nie zabiją mnie, to sprzedadzą w niewolę. Uciec z tych kajdan nie jest ciężko – społeczność państwa Gildar ciągle się bogaci – panowie mają po kilku sługusów, nie zauważą nawet, gdy jeden im zniknie.
Zaczynam wpadać w panikę. Osoby te z każdą sekundą są coraz bliżej.
Gdy wszedłem w kontakt z pierwszym z nich, uderzając go łokciem w twarz, pozostała część osób była już za mną. Przechwycili moje kończyny i położyli na ziemi.
Z każdym ich ciosem było mi ciężej oddychać, myśleć i żyć. Czułem, jak duch ucieka mi między palcami.
Wraz z chwilą, kiedy doszło do mnie, że moje wnętrzności długo nie wytrzymają tych celnych ciosów - podniesiono mnie do góry.
Nie byłem w stanie zobaczyć, gdzie mnie prowadzą. Jestem zbyt otępiały i obolały, by myśleć o życiu. Pustka... Moje nogi włóczą się po ziemi, bez duszy, bez napięcia..

0 komentarze:

piątek, kwietnia 26, 2013

[WIERSZ] DAR

Autor: PrinceWhatever

Wiersz pisany wczoraj. Dość refleksyjny..

Przemysław Jan Kuciel – DAR

Głuchy dźwięk, bez wyobrażenia.
Bez barier.
Wyobraźnia.
Księżyc, wskazujący drogę pośród niemej nocy.
Drogowskaz.
Intuicja.
Bezdenny bukłak, z którego czerpią spragnieni.
Łyk uczuć.
Twoje piękno.
Serce.
Oraz świadomość, przemierzająca świat konturów i zarysów.
Umysł...

Idąc za szeptem śpiewanym przez wewnętrzny wiatr
Nucąc w międzyczasie...cichutką pieśń, łaskoczącą od środka
Trafisz do celu.
Zrozumiesz.
Wyrysujesz w gwiazdach swoją postać.

0 komentarze:

czwartek, kwietnia 25, 2013

[WIERSZ] Wspomnienie

Autor: PrinceWhatever

Dość spontaniczny wiersz, myślę jednak, że jest wart wrzucenia go tutaj :)



WSPOMNIENIE

Pomimo otwartej przyszłości - wracasz do świata w którym uistaca się skaz wiele,
Gdzieś pomiędzy piękną historią
A szczęśliwym zakończeniem.
Gdzie tęcza łamie się pod ciężarem łez,
A Ty, o istoto, ciągle pasąc wspomnienie
Trafiasz do rozdziału pomiędzy piękną historią
A szczęśliwym zakończeniem.
I żyjesz w tym świecie pełnym iluzji i strachu,
Karmiąc zaborczo truchła zwierząt martwych
Obserwując motyle,
Które na skrzydłach wygasłe mają już barwy.


0 komentarze:

środa, kwietnia 24, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ PIERWSZA

Autor: PrinceWhatever

Jest to opowieść, którą aktualnie piszę. Pełna błędów, jednak jest to zarys - myślę, że z czasem i fabuła ulegnie delikatnej zmianie.





Przemysław Jan Kuciel









PIEWCA MOCY







































Cień pośród prastarych konarów

(…)


Las jest dziś wyjątkowo ciemny i cichy. Wydawało mi się, że głęboką ciszę od czasu do czasu przerywał dźwięk polujących zwierząt, lub przemykający pisk nieszczęsnych ofiar, które dały się złapać w objęcia czyhającej śmierci, której skowyt roznosił się po lesie, odstraszając wszystko, co dobre i przyjazne.
Byłem sam. Patrząc w buchający ogień, rozświetlający ponure konary - rozmyślałem. Czyżbym się zgubił? Ziemia w dalekich, jak i bliskich okolicach szlachetnego miasta Gildar jest inna, tak samo jak roślinność.. Nie poznaję tutejszych drzew. Ich szum jest mi obcy. Mam cichą nadzieję, że zgubiłem się w lasach Edumondu. Stara puszcza skrywa wiele tajemnic, które skutecznie odstraszają porywaczy, złodziejaszków czy zbójów do uprawiania swych niecnych zawodów właśnie w tym miejscu, przynajmniej tak słyszałem. Oby pogłoski okazały się prawdziwe.
Rozgrzewając się w ogniu poczułem coś - wyciągnąłem w międzyczasie długą, zaniedbaną klingę, o zgrabnej rękojeści i finezyjnym kształcie, przypominającym nienaturalne formacje kory drzew, lub kształt złowieszczej błyskawicy, zesłanej z niebios by zadać pechową, bolesną i powolną śmierć. Miecz ten jednak nie posiadał swojego imienia, nie została wszczepiona mu iskra życia, która z czasem rośnie, w momentach gdy klinga delektuje się krwią, szałem bojowym, cięciami i rozpaczliwym krzykiem ugodzonego przeciwnika - powoli zamieniając się w bujny ogień, scalający prymitywny umysł miecza i intuicję właściciela w jeden olbrzymi, jednak kojący chaos. Uwagę Lunaeta nie pochłonął jego oręż, natomiast dziwne, nieprzewidywalne i nienaturalne ruchy w koronach drzew. Ruch ten stawał się coraz bardziej namacalny - przechodząc z jednego drzewa na drugie zaczął wydawać hałasy, przypominające buczenie wymieszane z gwałtownym, górskim wiatrem krążącym wokół jego prowizorycznego obozu, składającego się głównie z paleniska i skromnej wyściółki z liści starego buku.
Przesadziłem z tym mieczem, przecież istoty niefizycznej ostrzem nie rozetnę - roześmiałem się w duchu, po czym odgarniając włosy i chowając oręż w pas przeszedłem do czynów. Życie i zabawy cienia wydawały mi się odległe i nieważne. Zaatakuje go pierwszy - pomyślałem. Da mi to pewną przewagę i może uda mi się to cholerstwo zaskoczyć.
Hm, takie istoty można zranić jedynie siłą umysłu.
Zamknąłem oczy i niczym maszyna przystąpiłem do działań. Machinalnie wyobraziłem go sobie. Tak jak uczył mnie stary Senmil, należy uchwycić tylko pierwsze wyobrażenie bytu, pozostałe odrzucić.
I tak w mojej wyobraźni stopniowo pojawiały się zarysy koron drzew, liści, oraz istota i kontury mojego zaciekawionego celu. Każde drzewo miało inny kolor kontur, co utrudniało mi zadanie. Ah, muszę kiedyś nauczyć się panować nad sobą.
Czuje go, powinien być gdzieś.. Za mną.
I zobaczyłem oczami umysłu długie, nienaturalnie wychudzone ciało, z kanciastą twarzą i jednym, fioletowo-czerwonym okiem.
Ale ty jesteś brzydki - pomyślałem do siebie śmiejąc się i w międzyczasie przystępując do ataku.
Czułem, że ze strachu przygryzam sobie wargę. Czułem także krew, spływającą mi po brodzie na skutek rany, którą sobie sam zadałem. Czułem, że się trzęsę.
Opanuj się Lun, dasz radę - motywowałem się w myślach.
Otworzyłem lewą dłoń, pozwalając, by emanująca z mojego ciała energia gromadziła się właśnie w tym miejscu. Kumulowanie jej jednak trochę mi zajęło, i widocznie mój brzydal zorientował się, że czeka go coś nieciekawego.
Zaatakował.
Czarny, spiralny pocisk powędrował wolno, aczkolwiek złowrogo w moją stronę.
Ten śmieć sprawdza, co potrafię. Gdyby mu zależało na zabiciu mnie, wysłałby o wiele więcej potężniejszych i szybszych ciosów, które byłyby zdecydowanie skuteczniejsze.
Zlekceważenie mnie dużo go będzie kosztować.
Z dziesięciu procent mojej wewnętrznej energii, która powodując mrowienie wznosiła się delikatnie nad ręką, zrobiłem coś na kształt tarczy.
Robienie zabezpieczeń jest łatwe, wystarczy wyobrazić sobie, jak moc z ręki ulatnia się i tworzy owal chroniący moje ciało. Powinno wytrzymać. Zresztą za chwilę się przekonam, gdy jego pocisk w końcu doleci. Jest taki wolny.
W oczekiwaniu na zderzenie strzału z tarczą zaatakowałem. W końcu. Boje się ataku? Musze przecież go zniszczyć, bo zginę. A jeszcze zginąć nie chce. Pieprz się, brzydalu!
Dobra, ukształtuje pocisk z połowy pozostałej energii. Zrobię kulę, która rozerwie te jego czarne, chude cielsko. Wyobraziłem sobie, jak kula rozdzieliła się na połowy, jedna z nich powędrowała do prawej ręki. I to z prawej ręki powędrował mój atak. Żeby uderzyć z pełną skutecznością, próbowałem doświadczać. Czuć, jak energia opuszcza moją dłoń i uderza w cel.
W tym samym momencie, w którym moja, jasna, szybka kula dosięgła jego ciała, pocisk brzydala dosięgnął mojej tarczy.
Wystraszyłem się.
Skupiłem się w pełni na sobie, próbując siłą woli jakoś wspomóc tarczę, jednak bezskutecznie. Pocisk powoli, drążąc i świdrując tarcze tarł się i niszczył, jednak to moja ochrona pękała z trzaskiem, tworząc na ochronie co raz większą sieć, wyglądająca niczym dom ogromnego pająka.
Opanowałem strach i zdołałem spojrzeć na cień, który trawiony białym światłem mej mocy wił się i wydawał różne, okropne dźwięki, przypominające krzyk wymieszany z charczeniem.
Uwaga powędrowała z powrotem na tarczę, która ugięła się pod świdrującym uderzeniem - i z głośnym hukiem brzmiącym w mojej wyobraźni rozsypała się na kawałki.
Pozostałość pocisku przebiła mi bok.
Ból.
Czując, że tracę przytomność i świadomość, wysłałem jeszcze kilka rozpaczliwych ciosów w stronę niszczonego bytu. Niech mam pewność, że zginie. Niech przepadnie wraz ze mną.
Skurwysyn.

0 komentarze:

wtorek, kwietnia 23, 2013

[WIERSZ] Puch

Autor: PrinceWhatever

Poprzednio zamieściłem jeden z moich najstarszych wierszy, ten, od którego zacząłem przygodę ze słowem. Wiersz ,,Puch" jest natomiast jednym z przykładów mojej nowszej twórczości . (:


PUCH
Gwiazdy, rozłożone niczym miliony malutkich iskier nadziei,
Które my, swoimi duszami łączymy w ogromną, kojącą całość..
I nadchodzi ten wyniosły moment, że pełny białawej łuny, poświtu światła
Zarzucasz swe sieci na niebie..
W ciszy czekając, na chwilę, na moment
Kiedy złapiesz swoje szczęście.
Jeden uśmiech.
Kojąca chwila.
Pocałunek w czoło od samych niebios.
Niebieski puch daru życia.



0 komentarze:

poniedziałek, kwietnia 22, 2013

[WIERSZ] Samotne Drzewa

Autor: PrinceWhatever


Był to jeden z pierwszych wierszy, jakie napisałem. Prawdę mówiąc cieszył się całkiem pochlebną opinią - co skłoniło mnie do pisania następnych ,,wierszydeł". :)

Samotne Drzewa.

Szukaj nadziei pośród lasu zwątpień,
I miłości w gąszczu samotnych drzew,
Tutaj, gdzie w rzece zamiast słodkiego miodu
Płynie gęsta, czerwona krew.
Gdzie radość zniknęła pośród samotnej ciszy,
Zdobyła serca zmartwionych dusz
W których zamiast szczytnego wsparcia
Jest tylko gęsty, nieuczciwy kurz.

**

Łza marzeń, spadająca swobodnie z lica na grunt
Roztrzaskała się na miliony maleńkich gwiazd,
Nie scali jej nawet mozolnie płynący
Powolny, smutny.. Radosny czas.

1 komentarze:

niedziela, kwietnia 21, 2013

Wykorzystanie JAVASCRIPT przez blog.

Autor: PrinceWhatever

Aby wszystko chodziło sprawnie i wyglądało tak, jak ma wyglądać - proszę włączyć wtyczkę Javascript w swojej przeglądarce internetowej.

2 komentarze: