niedziela, kwietnia 28, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ III

Autor: PrinceWhatever

Część III mojego oczka w głowie - ,,Piewcy Mocy". Z racji tego, że jesteście już na bieżąco z materiałem - mogę wrzucać nowe części co dwa, trzy (w najgorszym wypadku) dni. Miłego czytania!

Link do części II : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-ii.html


Ocknąłem się. Jestem pod ziemią. Pomieszczenie oświetlają samotne, zagubione promienie słońca, wpadające przez niewielkie szczeliny w sklepieniu. Padają na mebel z półkami, na którym znajdują się puste, zakurzone fiolki oraz zniszczone, brązowe księgi, których nie oszczędził czas.
Widzę jeszcze haki, na których widnieją zawieszone przedmioty niewiadomego pochodzenia.. Także nie mam pojęcia, do czego służą. Po wymyślnych, różnorakich i ostrych końcach mogę wywnioskować, że są przeznaczone do tortur. Zapewne zapoznam się z nimi bliżej, gdy ktoś przyjdzie..
Oprócz tego nie znajdowało się tu zupełnie nic.
Jestem sam. Przywiązany do drzewa, dumnie wyrastającego ku górze przez sufit z gleby.
Z wyczerpania opuściłem głowę. Muszę ochłonąć. Każdy ruch zadaje mi dodatkowy ból, czego chce uniknąć.
Ta samotność może być najlepszą chwilą spędzoną tutaj.. Jest jak cisza przed piekłem, które z pewnością na mnie czeka.
Po kilku chwilach słyszę jakieś szuranie, którego dźwięk stopniowo przekształca się w ciężkie kroki potężnego ciała.
Horthgar.
Sylwetka olbrzyma jest coraz bardziej widoczna i dostrzegalna. Zbliża się.
- No, no no! - Mówi głośno, zwalniając kroku - Już się bałem, że nam uciekniesz. Jesteś niebywale zwinny, ale i głupi. Przestraszyłeś mnie nie na żarty spadając z mostu. Już się bałem - powtórzył -  że zginiesz. A wtedy nici z pokaźnej sumki z okupu. - akcentował z komicznym smutkiem.
Nie odezwę się słowem. Będę milczeć.
- Pewnie jesteś spragniony.. Chcesz pić?- Wyciągnął z pasa pełen bukłak, nie mogłem stwierdzić, czy jest tam woda, czy jakaś wstrętna maź, dopóki nie wylał jej na podłogę.
Jednak woda.
Lał ciecz na grunt, aż bukłak stopniowo tracił na zawartości. Po chwili był zupełnie pusty.
Nie potrafię opisać, co czuję. Zaschnięte usta, gardło i przełyk.. Jakbym mógł dostać chociaż ten jeden łyk..
Wtem Horthgar przybliżył się do mnie, i z impetem kopnął kolanem w brzuch.
Zwymiotowałem.
Odruchowo zamknąłem oczy, widząc kontury jego ciała w różnych, raczej ciemnych kolorach. W środku zarysu pulsują punkty energetyczne jego ciała. Największych jest siedem. Są w kształcie kolorowych kul, drgających powolnie. Widzę także setki mniejszych kropek.
Jeżeli zniszczyłbym jeden z głównych punktów, z pewnością by zginął.. Stałbym się jednak mordercą.. Nie chce zabijać.. Ale w tym stanie.. Jeżeli nie zareaguje, zginę pierwszy.
To była szybka decyzja. Momentalnie wyobraziłem sobie energetyczną rękę, pełną błękitnych, przeźroczystych żył.. Którą sięgnąłem do trzeciego punktu od dołu. Punkt brzucha.
Oko za oko, ząb za ząb.
Wyobrażałem sobie, jak wizualizowana ręka trzyma jego trzecie Akh'asti. Zacisnąłem wyobrażoną dłoń.
Słyszałem tylko wymiotowanie olbrzyma, oraz stłumione jęki, wydobywające się z niedowierzającej twarzy.
Zgniotłem punkt do końca.
Upadł, dławiąc się i krztusząc. Jeden z głowy.
Odrzucające dźwięki, które wydawał kowal przed śmiercią musiały przyciągnąć więcej ludzi.
Ciągle z zamkniętymi oczami widziałem ich zbliżające się zarysy.
Była to paleta kolorów. Poprzez biel, błękit i czerń aż do fioletu.. Wszyscy biegną na śmierć.
Podniosłem powieki. Czekałem, aż się zbliżą.
Wparowali do pomieszczenia wszyscy naraz. Po pierwszym spojrzeniu oceniłem, że było ich około piętnastu. Patrzyli ze zdziwieniem w puste, masywne ciało Horthgara. Gdy zwrócili swój wzrok na mnie, ponownie opuściłem powieki.
Zabijałem na oślep, niszcząc losowe Akh'asti. Pierwszej osobie, która była najbliżej, zniszczyłem punkt Oka, posyłając błyskawiczny pocisk w kształcie igły. Padł.
Następny został ugodzony w samą podstawę jego fizycznego istnienia, poprzez spiralny pocisk z postrzępionymi brzegami.
Akh'asti łączności z ziemią.
Tłum stał wstrząśnięty, obserwując jak ich kolejni i kolejni kompani padają martwi na grunt.
Jeden z nich rzucił się na mnie rozpaczliwie.
Gdy biegł w moją stronę nie zdążyłem go powalić. Uderzył mnie czymś w głowę.
Konturowy świat prawie prysnął. Słyszałem jedynie pisk w uszach.. Zdołałem jednak resztką świadomości pozbyć się napastnika.
Przekonałem się na własnej skórze, jak łatwo jest kontrolować tłum. Wszyscy, bez wyjątku, naśladując pierwszego ,,odważnego” - pobiegli w moją stronę bijąc i tłukąc. Jeden z nich założył mi na głowę jakiś worek, przez który było mi wybitnie ciężko oddychać.
To moja przegrana. Kolejna. Zawsze ktoś spuści mi wybitny wpierdol. Zawsze.
 Ludzie, którzy mnie bili, wzajemnie sobie przeszkadzali. Każdy próbował mnie uderzyć przeciskając się przez kolejnego, dlatego nie ucierpiałem tak bardzo, jak sądziłem.
Wtedy, pośród ogólnego chaosu, przebrnął podniosły, wysoki głos.
Usłyszałem jak ciała upadły na ziemie. Wszystkie. Od razu.
- Zawsze wpadniesz w poważne kłopoty, przyjacielu! Pomyśl, jak byś skończył, gdybym akurat nie wyczuł twojej energii.
W życiu nie byłem bardziej uradowany słysząc jakiś głos. To jego głos.
Głos Senmila...
Byłem zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć.
- I co, zamierzasz tu tak siedzieć? Haha– zaśmiał się, odcinając krępujące mnie liny.
- Dobrze cię widzieć, przyjacielu. Masz świetne wyczucie czasu!
- Gdyby nie one, już z dziesięć razy leżałbyś martwy, karmiąc robaczki – uśmiechnął się szczerze.




Zapraszam do oceny i komentarza :)

0 komentarze:

sobota, kwietnia 27, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ II

Autor: PrinceWhatever

Kolejna część Piewcy Mocy, nie poddana korekcji. Jeżeli zauważycie jakiś błąd, proszę mnie o tym poinformować w komentarzu lub na Facebooku (:


Link do części pierwszej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-pierwsza.html





(…)



- Stara! Gdzi...? Miałaś... u góry... się obudzi!
Odzyskując przytomność doszły do mnie strzępy słów. Byłem jednak zbyt otępiały, by usłyszeć całe zdanie, oraz zbyt obolały, żeby myśleć nad ich sensem.
Nie byłem chyba skrępowany, ręce wydawały mi się leżeć luźno, spokojnie i bezwładnie.
Wraz z narastającym poczuciem własnego ciała, pomimo wzmagającego się bólu cieszyłem się, że żyje. Poruszyłem ręką, którą położyłem sobie na twarzy i natychmiast otworzyłem oczy.
Przeliczyłem się. Powieki okazały się zbyt ciężkie, by je poruszyć, dlatego leżałem jeszcze przez jakiś czas zbierając siły i motywując się w myślach.
Za drugim razem nie sprawiło mi to problemów. Gdy moje powieki podniosły się, zdołałem tylko dostrzec oślepiający blask słońca dostający się przez okno bez szyby.
Jestem w pomieszczeniu?
Gdy wzrok przyzwyczaił się do panującej jasności, poczułem, jak ktoś bierze mnie za fraki i masywnymi rękami energicznie potrząsa.
-Obudził się! Obudziłeś się? - usłyszałem wesoły, chociaż dziwnie przygłupi głos.
Wcale nie było mi do śmiechu, ponieważ ból nasilił się do takiego stopnia, iż musiałem wstrzymywać wymioty.
Kiedy krzyknąłem z bólu, masywne ręce puściły uchwyt, wylądowałem na łóżku. Kimkolwiek był, chyba nie przepadał za patrzeniem na moje cierpienie.
- Obudziłeś się? - powtórzył - Nareszcie. Byłeś nieprzytomny całe osiem godzin. Osiem godzin! - krzyknął - Jak można tak długo spać, tutaj w samym sercu Edumondu wstaje się dużo wcześniej! Trzeba pracować. Jestem Horthgar, kowal. Wykuwam najlepszy oręż w tym miejscu!
- Może dlatego, że jesteś tu jedynym kowalem - sarkastycznym tonem wtrąciła się kobieta, o dość niskim tonie głosu - I twoje bronie są po prostu do dupy. Od dawna myśleliśmy nad uprowadzeniem kowala z okolicznej wioski poza puszczą, jest znacznie lepszy od ciebie. I nie ma tak wygórowanego ego. Ponoć.
Lunaeth leżąc, z chęcią przysłuchiwał się owej kłótni. Odpoczywając miał okazję poznać głębiej ludzi, których był mimowolnym gościem. Po dłuższej chwili wzajemnie przekrzykiwanie się ucichło. Oh, nareszcie sobie o mnie przypomnieli.
- Przebyłeś sam tak niebezpieczną drogę? - Zapytała kobieta.
Wypada odpowiedzieć, w końcu zawdzięczam im życie. Leżąc nieprzytomny w nocy długo bym nie przeżył, byłem łatwym kąskiem dla łakomych zwierząt.
- Nie, towarzyszył mi przyjaciel, Senmil.
- Dawno cię opuścił? Co się stało?

Czułem się jak na pieprzonym wywiadzie.

- Niedawno. Rozeszliśmy się na rozstaju, zmierzam do miasta Gildar, on zaś musiał załatwić kilka spraw w okolicznym mieście. Mieliśmy się spotkać przy kręgach nocy, jednak zgubiłem ślad i błąkając się po puszczy usiłowałem przeżyć. To wszystko. Teraz ja zadam pytanie.
- Co to za miejsce?
Zdążyłem rozejrzeć się pobieżnie. Znajdowałem się w niewielkim, drewnianym domku. Z łóżka, na którym leżałem widać było wejście do prymitywnej, aczkolwiek uroczej kuchni. Oraz drzwi wejściowe. To one mnie zaniepokoiły. Zamiast drzwi, przymocowany był most wiszący.
Most wejściowy? Cudowny pomysł. Chyba naopowiadali im za dużo dziwnych bajek.
Nie byłem przekonany, czy to wskutek mojego zmęczenia, ale miałem wrażenie, że cała budowla kołysze się nieznacznie.
- Ivynmor. Siedziba zdrajców, banitów, uciekinierów, zabójców, złodziei.. Mam wymieniać dalej? - odpowiedział mu kobiecy głos z wyraźną nutą podekscytowania - jesteś tu tylko z naszego dobrego serca.
Haha - zaśmiałem się w duchu - dobre serce. Złodziei i zabójców. Jasne. Cholera. Gdzie mój miecz?
Złapałem za pochwę, która zaczęła wydawać mi się zbyt lekka. I słusznie. Była pusta. Kolejny raz przestało mi być do śmiechu. Co za pech.
Kobieta musiała dostrzec poszukiwania mojej perełki.
- Orężu nie odzyskasz, możemy go drogo sprzedać. Nie wygląda na robotę ludzi, a przynajmniej nie tutejszych. A nawet jeśli nie opchnę go nikomu, to sobie zostawię - odpowiedziała dumnie - Oj, co to za wyraz twarzy? Czyżbyś tęsknił za kawałkiem ostrego metalu?
Upomniałem się w myślach. Nie mogę pozwolić, by gestykulacja lub mimika wydała moje plany. A planuję uciec. Nie jest tu bezpiecznie.
- Wręcz przeciwnie, w ramach wdzięczności możesz sobie go zatrzymać - uśmiechnąłem się z zaciśniętymi zębami.

- Ależ dziękuje za pozwolenie - rzuciła zaczepnie.
Patrzyłem na Horthgara, w nadziei iż wtrąci się do rozmowy. Dostrzegłem, że mój wzrok wprawia olbrzyma w zakłopotanie, gdyż uniósł wielkie łapsko, którym podrapał się po łysej głowie.
- Co się tak patrzysz? Jej... Nasz dom, jej zasady.
- Weźmiemy za ciebie niezły okup, jeżeli ten Senmil faktycznie jest Twoim przyjacielem. Jeżeli nie przyjdzie, sprzedamy cię jako niewolnika. Tak czy owak dobrze na tym wyjdziemy - uśmiechnęła się. - A i tak nie uciekniesz, jest nas za dużo. Jeżeli sądzisz, że masz szczęście - próbuj.
Po krótkiej chwili, gdy jej słowa przestawały odbijać się echem po mieszkaniu, zerwałem się do biegu. To jedyna okazja, dopóki nie nagromadziło się ich więcej. Biegnąc, wyminąłem kowala, który opuścił swoją rękę próbując trafić mnie w głowę. Bezskutecznie. Jest zbyt wolny, mam przewagę.
Kobieta zdążyła wysunąć z pasa sztylet, wykonała kilka niecelnych cięć, po czym złapałem ją za rękę, odwróciłem się na pięcie i rzuciłem dynamicznie na olbrzyma. Odbiła się od jego ciała i wylądowała z hukiem na ziemi. Horthgar złapał równowagę. Zaczął mnie ścigać.
Wybiegłem na most, i to co zobaczyłem odebrało mi dech w piersi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wysokość, na której się znajdowałem. Ledwo byłem w stanie dostrzec ludzi, którzy znajdowali się na dole. Drzewa w tych okolicach są nienaturalnie wysokie. Ludzie powiadają, że wszystkie, bez wyjątku posiadają duszę, a niektóre żyją, a nawet przemieszczają się.
Poszczególne domki łączyła rozległa i skomplikowana sieć lin i mostów, wyglądało to niczym sieć, zarzucona na rozległe niebo, które przerażało, jak i fascynowało zarazem.
Bez zastanowienia wskoczyłem na most. Olbrzym nadal biegł za mną - niefortunnie mnie doganiał. Chwiałem się wraz z podmuchami wiatru i konstrukcji, a on wydawał się nie zważać na tą delikatność i subtelność, po prostu gnał przed siebie.
W połowie drogi zauważyłem linę, która zwisała z jeszcze wyższego drzewa. Biegnąc, chciałem złapać się jej i ześlizgnąć się na niższą platformę. To był błąd. Mój rozpęd był zbyt duży, i zwyczajnie nie trafiłem w zwisający sznur. Spadłem w dół, boleśnie uderzając plecami w drewniane łączenie niższych mostów. Straciłem oddech.
Podczas gdy próbowałem się podnieść, usłyszałem gwizd olbrzyma.
To był znak zapowiadający moją klęskę.
Z większości domów, opartych w koronach drzew wybiegli mężczyźni, gnający wprost na mnie. Ze wszystkich stron. Bez szans na ucieczkę. Mam dwa wyjścia. Albo skoczyć na dół, co zakończy się moją natychmiastową śmiercią, ze względu na wysokość... Albo czekać aż mnie dorwą. Przy optymistycznym spojrzeniu, jeżeli nie zabiją mnie, to sprzedadzą w niewolę. Uciec z tych kajdan nie jest ciężko – społeczność państwa Gildar ciągle się bogaci – panowie mają po kilku sługusów, nie zauważą nawet, gdy jeden im zniknie.
Zaczynam wpadać w panikę. Osoby te z każdą sekundą są coraz bliżej.
Gdy wszedłem w kontakt z pierwszym z nich, uderzając go łokciem w twarz, pozostała część osób była już za mną. Przechwycili moje kończyny i położyli na ziemi.
Z każdym ich ciosem było mi ciężej oddychać, myśleć i żyć. Czułem, jak duch ucieka mi między palcami.
Wraz z chwilą, kiedy doszło do mnie, że moje wnętrzności długo nie wytrzymają tych celnych ciosów - podniesiono mnie do góry.
Nie byłem w stanie zobaczyć, gdzie mnie prowadzą. Jestem zbyt otępiały i obolały, by myśleć o życiu. Pustka... Moje nogi włóczą się po ziemi, bez duszy, bez napięcia..

0 komentarze:

piątek, kwietnia 26, 2013

[WIERSZ] DAR

Autor: PrinceWhatever

Wiersz pisany wczoraj. Dość refleksyjny..

Przemysław Jan Kuciel – DAR

Głuchy dźwięk, bez wyobrażenia.
Bez barier.
Wyobraźnia.
Księżyc, wskazujący drogę pośród niemej nocy.
Drogowskaz.
Intuicja.
Bezdenny bukłak, z którego czerpią spragnieni.
Łyk uczuć.
Twoje piękno.
Serce.
Oraz świadomość, przemierzająca świat konturów i zarysów.
Umysł...

Idąc za szeptem śpiewanym przez wewnętrzny wiatr
Nucąc w międzyczasie...cichutką pieśń, łaskoczącą od środka
Trafisz do celu.
Zrozumiesz.
Wyrysujesz w gwiazdach swoją postać.

0 komentarze:

czwartek, kwietnia 25, 2013

[WIERSZ] Wspomnienie

Autor: PrinceWhatever

Dość spontaniczny wiersz, myślę jednak, że jest wart wrzucenia go tutaj :)



WSPOMNIENIE

Pomimo otwartej przyszłości - wracasz do świata w którym uistaca się skaz wiele,
Gdzieś pomiędzy piękną historią
A szczęśliwym zakończeniem.
Gdzie tęcza łamie się pod ciężarem łez,
A Ty, o istoto, ciągle pasąc wspomnienie
Trafiasz do rozdziału pomiędzy piękną historią
A szczęśliwym zakończeniem.
I żyjesz w tym świecie pełnym iluzji i strachu,
Karmiąc zaborczo truchła zwierząt martwych
Obserwując motyle,
Które na skrzydłach wygasłe mają już barwy.


0 komentarze:

środa, kwietnia 24, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ PIERWSZA

Autor: PrinceWhatever

Jest to opowieść, którą aktualnie piszę. Pełna błędów, jednak jest to zarys - myślę, że z czasem i fabuła ulegnie delikatnej zmianie.





Przemysław Jan Kuciel









PIEWCA MOCY







































Cień pośród prastarych konarów

(…)


Las jest dziś wyjątkowo ciemny i cichy. Wydawało mi się, że głęboką ciszę od czasu do czasu przerywał dźwięk polujących zwierząt, lub przemykający pisk nieszczęsnych ofiar, które dały się złapać w objęcia czyhającej śmierci, której skowyt roznosił się po lesie, odstraszając wszystko, co dobre i przyjazne.
Byłem sam. Patrząc w buchający ogień, rozświetlający ponure konary - rozmyślałem. Czyżbym się zgubił? Ziemia w dalekich, jak i bliskich okolicach szlachetnego miasta Gildar jest inna, tak samo jak roślinność.. Nie poznaję tutejszych drzew. Ich szum jest mi obcy. Mam cichą nadzieję, że zgubiłem się w lasach Edumondu. Stara puszcza skrywa wiele tajemnic, które skutecznie odstraszają porywaczy, złodziejaszków czy zbójów do uprawiania swych niecnych zawodów właśnie w tym miejscu, przynajmniej tak słyszałem. Oby pogłoski okazały się prawdziwe.
Rozgrzewając się w ogniu poczułem coś - wyciągnąłem w międzyczasie długą, zaniedbaną klingę, o zgrabnej rękojeści i finezyjnym kształcie, przypominającym nienaturalne formacje kory drzew, lub kształt złowieszczej błyskawicy, zesłanej z niebios by zadać pechową, bolesną i powolną śmierć. Miecz ten jednak nie posiadał swojego imienia, nie została wszczepiona mu iskra życia, która z czasem rośnie, w momentach gdy klinga delektuje się krwią, szałem bojowym, cięciami i rozpaczliwym krzykiem ugodzonego przeciwnika - powoli zamieniając się w bujny ogień, scalający prymitywny umysł miecza i intuicję właściciela w jeden olbrzymi, jednak kojący chaos. Uwagę Lunaeta nie pochłonął jego oręż, natomiast dziwne, nieprzewidywalne i nienaturalne ruchy w koronach drzew. Ruch ten stawał się coraz bardziej namacalny - przechodząc z jednego drzewa na drugie zaczął wydawać hałasy, przypominające buczenie wymieszane z gwałtownym, górskim wiatrem krążącym wokół jego prowizorycznego obozu, składającego się głównie z paleniska i skromnej wyściółki z liści starego buku.
Przesadziłem z tym mieczem, przecież istoty niefizycznej ostrzem nie rozetnę - roześmiałem się w duchu, po czym odgarniając włosy i chowając oręż w pas przeszedłem do czynów. Życie i zabawy cienia wydawały mi się odległe i nieważne. Zaatakuje go pierwszy - pomyślałem. Da mi to pewną przewagę i może uda mi się to cholerstwo zaskoczyć.
Hm, takie istoty można zranić jedynie siłą umysłu.
Zamknąłem oczy i niczym maszyna przystąpiłem do działań. Machinalnie wyobraziłem go sobie. Tak jak uczył mnie stary Senmil, należy uchwycić tylko pierwsze wyobrażenie bytu, pozostałe odrzucić.
I tak w mojej wyobraźni stopniowo pojawiały się zarysy koron drzew, liści, oraz istota i kontury mojego zaciekawionego celu. Każde drzewo miało inny kolor kontur, co utrudniało mi zadanie. Ah, muszę kiedyś nauczyć się panować nad sobą.
Czuje go, powinien być gdzieś.. Za mną.
I zobaczyłem oczami umysłu długie, nienaturalnie wychudzone ciało, z kanciastą twarzą i jednym, fioletowo-czerwonym okiem.
Ale ty jesteś brzydki - pomyślałem do siebie śmiejąc się i w międzyczasie przystępując do ataku.
Czułem, że ze strachu przygryzam sobie wargę. Czułem także krew, spływającą mi po brodzie na skutek rany, którą sobie sam zadałem. Czułem, że się trzęsę.
Opanuj się Lun, dasz radę - motywowałem się w myślach.
Otworzyłem lewą dłoń, pozwalając, by emanująca z mojego ciała energia gromadziła się właśnie w tym miejscu. Kumulowanie jej jednak trochę mi zajęło, i widocznie mój brzydal zorientował się, że czeka go coś nieciekawego.
Zaatakował.
Czarny, spiralny pocisk powędrował wolno, aczkolwiek złowrogo w moją stronę.
Ten śmieć sprawdza, co potrafię. Gdyby mu zależało na zabiciu mnie, wysłałby o wiele więcej potężniejszych i szybszych ciosów, które byłyby zdecydowanie skuteczniejsze.
Zlekceważenie mnie dużo go będzie kosztować.
Z dziesięciu procent mojej wewnętrznej energii, która powodując mrowienie wznosiła się delikatnie nad ręką, zrobiłem coś na kształt tarczy.
Robienie zabezpieczeń jest łatwe, wystarczy wyobrazić sobie, jak moc z ręki ulatnia się i tworzy owal chroniący moje ciało. Powinno wytrzymać. Zresztą za chwilę się przekonam, gdy jego pocisk w końcu doleci. Jest taki wolny.
W oczekiwaniu na zderzenie strzału z tarczą zaatakowałem. W końcu. Boje się ataku? Musze przecież go zniszczyć, bo zginę. A jeszcze zginąć nie chce. Pieprz się, brzydalu!
Dobra, ukształtuje pocisk z połowy pozostałej energii. Zrobię kulę, która rozerwie te jego czarne, chude cielsko. Wyobraziłem sobie, jak kula rozdzieliła się na połowy, jedna z nich powędrowała do prawej ręki. I to z prawej ręki powędrował mój atak. Żeby uderzyć z pełną skutecznością, próbowałem doświadczać. Czuć, jak energia opuszcza moją dłoń i uderza w cel.
W tym samym momencie, w którym moja, jasna, szybka kula dosięgła jego ciała, pocisk brzydala dosięgnął mojej tarczy.
Wystraszyłem się.
Skupiłem się w pełni na sobie, próbując siłą woli jakoś wspomóc tarczę, jednak bezskutecznie. Pocisk powoli, drążąc i świdrując tarcze tarł się i niszczył, jednak to moja ochrona pękała z trzaskiem, tworząc na ochronie co raz większą sieć, wyglądająca niczym dom ogromnego pająka.
Opanowałem strach i zdołałem spojrzeć na cień, który trawiony białym światłem mej mocy wił się i wydawał różne, okropne dźwięki, przypominające krzyk wymieszany z charczeniem.
Uwaga powędrowała z powrotem na tarczę, która ugięła się pod świdrującym uderzeniem - i z głośnym hukiem brzmiącym w mojej wyobraźni rozsypała się na kawałki.
Pozostałość pocisku przebiła mi bok.
Ból.
Czując, że tracę przytomność i świadomość, wysłałem jeszcze kilka rozpaczliwych ciosów w stronę niszczonego bytu. Niech mam pewność, że zginie. Niech przepadnie wraz ze mną.
Skurwysyn.

0 komentarze:

wtorek, kwietnia 23, 2013

[WIERSZ] Puch

Autor: PrinceWhatever

Poprzednio zamieściłem jeden z moich najstarszych wierszy, ten, od którego zacząłem przygodę ze słowem. Wiersz ,,Puch" jest natomiast jednym z przykładów mojej nowszej twórczości . (:


PUCH
Gwiazdy, rozłożone niczym miliony malutkich iskier nadziei,
Które my, swoimi duszami łączymy w ogromną, kojącą całość..
I nadchodzi ten wyniosły moment, że pełny białawej łuny, poświtu światła
Zarzucasz swe sieci na niebie..
W ciszy czekając, na chwilę, na moment
Kiedy złapiesz swoje szczęście.
Jeden uśmiech.
Kojąca chwila.
Pocałunek w czoło od samych niebios.
Niebieski puch daru życia.



0 komentarze:

poniedziałek, kwietnia 22, 2013

[WIERSZ] Samotne Drzewa

Autor: PrinceWhatever


Był to jeden z pierwszych wierszy, jakie napisałem. Prawdę mówiąc cieszył się całkiem pochlebną opinią - co skłoniło mnie do pisania następnych ,,wierszydeł". :)

Samotne Drzewa.

Szukaj nadziei pośród lasu zwątpień,
I miłości w gąszczu samotnych drzew,
Tutaj, gdzie w rzece zamiast słodkiego miodu
Płynie gęsta, czerwona krew.
Gdzie radość zniknęła pośród samotnej ciszy,
Zdobyła serca zmartwionych dusz
W których zamiast szczytnego wsparcia
Jest tylko gęsty, nieuczciwy kurz.

**

Łza marzeń, spadająca swobodnie z lica na grunt
Roztrzaskała się na miliony maleńkich gwiazd,
Nie scali jej nawet mozolnie płynący
Powolny, smutny.. Radosny czas.

1 komentarze:

niedziela, kwietnia 21, 2013

Wykorzystanie JAVASCRIPT przez blog.

Autor: PrinceWhatever

Aby wszystko chodziło sprawnie i wyglądało tak, jak ma wyglądać - proszę włączyć wtyczkę Javascript w swojej przeglądarce internetowej.

2 komentarze: