[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ PIERWSZA
Autor: PrinceWhatever
Jest to opowieść, którą aktualnie piszę. Pełna błędów, jednak jest to zarys - myślę, że z czasem i fabuła ulegnie delikatnej zmianie.
Przemysław
Jan Kuciel
PIEWCA
MOCY
Cień pośród
prastarych konarów
(…)
Las jest dziś
wyjątkowo ciemny i cichy. Wydawało mi się, że głęboką ciszę
od czasu do czasu przerywał dźwięk polujących zwierząt, lub
przemykający pisk nieszczęsnych ofiar, które dały się złapać w
objęcia czyhającej śmierci,
której skowyt roznosił się po lesie, odstraszając wszystko, co
dobre i przyjazne.
Byłem sam.
Patrząc w buchający ogień, rozświetlający ponure konary -
rozmyślałem. Czyżbym się zgubił? Ziemia
w dalekich, jak i bliskich okolicach szlachetnego miasta Gildar jest
inna, tak samo jak roślinność.. Nie poznaję tutejszych drzew. Ich
szum jest mi obcy. Mam cichą nadzieję, że zgubiłem się w lasach
Edumondu. Stara puszcza skrywa wiele tajemnic, które skutecznie
odstraszają porywaczy, złodziejaszków czy zbójów do uprawiania
swych niecnych zawodów właśnie w tym miejscu, przynajmniej tak
słyszałem. Oby pogłoski okazały się prawdziwe.
Rozgrzewając się w
ogniu poczułem coś - wyciągnąłem w międzyczasie długą,
zaniedbaną klingę, o zgrabnej rękojeści i finezyjnym kształcie,
przypominającym nienaturalne formacje kory drzew, lub kształt
złowieszczej błyskawicy, zesłanej z niebios by zadać pechową,
bolesną i powolną śmierć. Miecz ten jednak nie posiadał swojego
imienia, nie została wszczepiona mu iskra życia, która z czasem
rośnie, w momentach gdy klinga delektuje się krwią, szałem
bojowym, cięciami i rozpaczliwym krzykiem ugodzonego przeciwnika -
powoli zamieniając się w bujny ogień, scalający prymitywny umysł
miecza i intuicję właściciela w jeden olbrzymi, jednak kojący
chaos. Uwagę Lunaeta nie pochłonął jego oręż, natomiast dziwne,
nieprzewidywalne i nienaturalne ruchy w koronach drzew. Ruch ten
stawał się coraz bardziej namacalny - przechodząc z jednego drzewa
na drugie zaczął wydawać hałasy, przypominające buczenie
wymieszane z gwałtownym, górskim wiatrem krążącym wokół jego
prowizorycznego obozu, składającego się głównie z paleniska i
skromnej wyściółki z liści starego buku.
Przesadziłem
z tym mieczem, przecież istoty niefizycznej ostrzem nie rozetnę -
roześmiałem się w duchu, po czym odgarniając włosy i chowając
oręż w pas przeszedłem do czynów. Życie i zabawy cienia wydawały
mi się odległe i nieważne. Zaatakuje go pierwszy - pomyślałem.
Da mi to pewną przewagę i może uda mi się to cholerstwo
zaskoczyć.
Hm, takie istoty można zranić jedynie siłą umysłu.
Hm, takie istoty można zranić jedynie siłą umysłu.
Zamknąłem
oczy i niczym maszyna przystąpiłem do działań. Machinalnie
wyobraziłem go sobie. Tak jak uczył mnie stary Senmil, należy
uchwycić tylko pierwsze wyobrażenie bytu, pozostałe odrzucić.
I
tak w mojej wyobraźni stopniowo pojawiały się zarysy koron drzew,
liści, oraz istota i kontury mojego zaciekawionego celu. Każde
drzewo miało inny kolor kontur, co utrudniało mi zadanie. Ah,
muszę kiedyś nauczyć się panować nad sobą.
Czuje
go, powinien być gdzieś.. Za mną.
I
zobaczyłem oczami umysłu długie, nienaturalnie wychudzone ciało,
z kanciastą twarzą i jednym, fioletowo-czerwonym okiem.
Ale
ty jesteś brzydki - pomyślałem do siebie śmiejąc się i w
międzyczasie przystępując do ataku.
Czułem,
że ze strachu przygryzam sobie wargę. Czułem także krew,
spływającą mi po brodzie na skutek rany, którą sobie sam
zadałem. Czułem, że się trzęsę.
Opanuj
się Lun, dasz radę - motywowałem się w myślach.
Otworzyłem
lewą dłoń, pozwalając, by emanująca z mojego ciała energia
gromadziła się właśnie w tym miejscu. Kumulowanie jej jednak
trochę mi zajęło, i widocznie mój brzydal zorientował się, że
czeka go coś nieciekawego.
Zaatakował.
Czarny,
spiralny pocisk powędrował wolno, aczkolwiek złowrogo w moją
stronę.
Ten
śmieć sprawdza, co potrafię. Gdyby mu zależało na zabiciu mnie,
wysłałby o wiele więcej potężniejszych i szybszych ciosów,
które byłyby zdecydowanie skuteczniejsze.
Zlekceważenie
mnie dużo go będzie kosztować.
Z
dziesięciu procent mojej wewnętrznej energii, która powodując
mrowienie wznosiła się delikatnie nad ręką, zrobiłem coś na
kształt tarczy.
Robienie
zabezpieczeń jest łatwe, wystarczy wyobrazić sobie, jak moc z ręki
ulatnia się i tworzy owal chroniący moje ciało. Powinno wytrzymać.
Zresztą za chwilę się przekonam, gdy jego pocisk w końcu doleci.
Jest taki wolny.
W
oczekiwaniu na zderzenie strzału z tarczą zaatakowałem. W końcu.
Boje się ataku? Musze przecież go zniszczyć, bo zginę. A jeszcze
zginąć nie chce. Pieprz się, brzydalu!
Dobra,
ukształtuje pocisk z połowy pozostałej energii. Zrobię kulę,
która rozerwie te jego czarne, chude cielsko. Wyobraziłem sobie,
jak kula rozdzieliła się na połowy, jedna z nich powędrowała do
prawej ręki. I to z prawej ręki powędrował mój atak. Żeby
uderzyć z pełną skutecznością, próbowałem doświadczać. Czuć,
jak energia opuszcza moją dłoń i uderza w cel.
W
tym samym momencie, w którym moja, jasna, szybka kula dosięgła
jego ciała, pocisk brzydala dosięgnął mojej tarczy.
Wystraszyłem
się.
Skupiłem
się w pełni na sobie, próbując siłą woli jakoś wspomóc
tarczę, jednak bezskutecznie. Pocisk powoli, drążąc i świdrując
tarcze tarł się i niszczył, jednak to moja ochrona pękała z
trzaskiem, tworząc na ochronie co raz większą sieć, wyglądająca
niczym dom ogromnego pająka.
Opanowałem
strach i zdołałem spojrzeć na cień, który trawiony białym
światłem mej mocy wił się i wydawał różne, okropne dźwięki,
przypominające krzyk wymieszany z charczeniem.
Uwaga
powędrowała z powrotem na tarczę, która ugięła się pod
świdrującym uderzeniem - i z głośnym hukiem brzmiącym w mojej
wyobraźni rozsypała się na kawałki.
Pozostałość
pocisku przebiła mi bok.
Ból.
Czując,
że tracę przytomność i świadomość, wysłałem jeszcze kilka
rozpaczliwych ciosów w stronę niszczonego bytu. Niech mam
pewność, że zginie. Niech przepadnie wraz ze mną.
Skurwysyn.
0 komentarze: