środa, kwietnia 24, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ PIERWSZA

Autor: PrinceWhatever

Jest to opowieść, którą aktualnie piszę. Pełna błędów, jednak jest to zarys - myślę, że z czasem i fabuła ulegnie delikatnej zmianie.





Przemysław Jan Kuciel









PIEWCA MOCY







































Cień pośród prastarych konarów

(…)


Las jest dziś wyjątkowo ciemny i cichy. Wydawało mi się, że głęboką ciszę od czasu do czasu przerywał dźwięk polujących zwierząt, lub przemykający pisk nieszczęsnych ofiar, które dały się złapać w objęcia czyhającej śmierci, której skowyt roznosił się po lesie, odstraszając wszystko, co dobre i przyjazne.
Byłem sam. Patrząc w buchający ogień, rozświetlający ponure konary - rozmyślałem. Czyżbym się zgubił? Ziemia w dalekich, jak i bliskich okolicach szlachetnego miasta Gildar jest inna, tak samo jak roślinność.. Nie poznaję tutejszych drzew. Ich szum jest mi obcy. Mam cichą nadzieję, że zgubiłem się w lasach Edumondu. Stara puszcza skrywa wiele tajemnic, które skutecznie odstraszają porywaczy, złodziejaszków czy zbójów do uprawiania swych niecnych zawodów właśnie w tym miejscu, przynajmniej tak słyszałem. Oby pogłoski okazały się prawdziwe.
Rozgrzewając się w ogniu poczułem coś - wyciągnąłem w międzyczasie długą, zaniedbaną klingę, o zgrabnej rękojeści i finezyjnym kształcie, przypominającym nienaturalne formacje kory drzew, lub kształt złowieszczej błyskawicy, zesłanej z niebios by zadać pechową, bolesną i powolną śmierć. Miecz ten jednak nie posiadał swojego imienia, nie została wszczepiona mu iskra życia, która z czasem rośnie, w momentach gdy klinga delektuje się krwią, szałem bojowym, cięciami i rozpaczliwym krzykiem ugodzonego przeciwnika - powoli zamieniając się w bujny ogień, scalający prymitywny umysł miecza i intuicję właściciela w jeden olbrzymi, jednak kojący chaos. Uwagę Lunaeta nie pochłonął jego oręż, natomiast dziwne, nieprzewidywalne i nienaturalne ruchy w koronach drzew. Ruch ten stawał się coraz bardziej namacalny - przechodząc z jednego drzewa na drugie zaczął wydawać hałasy, przypominające buczenie wymieszane z gwałtownym, górskim wiatrem krążącym wokół jego prowizorycznego obozu, składającego się głównie z paleniska i skromnej wyściółki z liści starego buku.
Przesadziłem z tym mieczem, przecież istoty niefizycznej ostrzem nie rozetnę - roześmiałem się w duchu, po czym odgarniając włosy i chowając oręż w pas przeszedłem do czynów. Życie i zabawy cienia wydawały mi się odległe i nieważne. Zaatakuje go pierwszy - pomyślałem. Da mi to pewną przewagę i może uda mi się to cholerstwo zaskoczyć.
Hm, takie istoty można zranić jedynie siłą umysłu.
Zamknąłem oczy i niczym maszyna przystąpiłem do działań. Machinalnie wyobraziłem go sobie. Tak jak uczył mnie stary Senmil, należy uchwycić tylko pierwsze wyobrażenie bytu, pozostałe odrzucić.
I tak w mojej wyobraźni stopniowo pojawiały się zarysy koron drzew, liści, oraz istota i kontury mojego zaciekawionego celu. Każde drzewo miało inny kolor kontur, co utrudniało mi zadanie. Ah, muszę kiedyś nauczyć się panować nad sobą.
Czuje go, powinien być gdzieś.. Za mną.
I zobaczyłem oczami umysłu długie, nienaturalnie wychudzone ciało, z kanciastą twarzą i jednym, fioletowo-czerwonym okiem.
Ale ty jesteś brzydki - pomyślałem do siebie śmiejąc się i w międzyczasie przystępując do ataku.
Czułem, że ze strachu przygryzam sobie wargę. Czułem także krew, spływającą mi po brodzie na skutek rany, którą sobie sam zadałem. Czułem, że się trzęsę.
Opanuj się Lun, dasz radę - motywowałem się w myślach.
Otworzyłem lewą dłoń, pozwalając, by emanująca z mojego ciała energia gromadziła się właśnie w tym miejscu. Kumulowanie jej jednak trochę mi zajęło, i widocznie mój brzydal zorientował się, że czeka go coś nieciekawego.
Zaatakował.
Czarny, spiralny pocisk powędrował wolno, aczkolwiek złowrogo w moją stronę.
Ten śmieć sprawdza, co potrafię. Gdyby mu zależało na zabiciu mnie, wysłałby o wiele więcej potężniejszych i szybszych ciosów, które byłyby zdecydowanie skuteczniejsze.
Zlekceważenie mnie dużo go będzie kosztować.
Z dziesięciu procent mojej wewnętrznej energii, która powodując mrowienie wznosiła się delikatnie nad ręką, zrobiłem coś na kształt tarczy.
Robienie zabezpieczeń jest łatwe, wystarczy wyobrazić sobie, jak moc z ręki ulatnia się i tworzy owal chroniący moje ciało. Powinno wytrzymać. Zresztą za chwilę się przekonam, gdy jego pocisk w końcu doleci. Jest taki wolny.
W oczekiwaniu na zderzenie strzału z tarczą zaatakowałem. W końcu. Boje się ataku? Musze przecież go zniszczyć, bo zginę. A jeszcze zginąć nie chce. Pieprz się, brzydalu!
Dobra, ukształtuje pocisk z połowy pozostałej energii. Zrobię kulę, która rozerwie te jego czarne, chude cielsko. Wyobraziłem sobie, jak kula rozdzieliła się na połowy, jedna z nich powędrowała do prawej ręki. I to z prawej ręki powędrował mój atak. Żeby uderzyć z pełną skutecznością, próbowałem doświadczać. Czuć, jak energia opuszcza moją dłoń i uderza w cel.
W tym samym momencie, w którym moja, jasna, szybka kula dosięgła jego ciała, pocisk brzydala dosięgnął mojej tarczy.
Wystraszyłem się.
Skupiłem się w pełni na sobie, próbując siłą woli jakoś wspomóc tarczę, jednak bezskutecznie. Pocisk powoli, drążąc i świdrując tarcze tarł się i niszczył, jednak to moja ochrona pękała z trzaskiem, tworząc na ochronie co raz większą sieć, wyglądająca niczym dom ogromnego pająka.
Opanowałem strach i zdołałem spojrzeć na cień, który trawiony białym światłem mej mocy wił się i wydawał różne, okropne dźwięki, przypominające krzyk wymieszany z charczeniem.
Uwaga powędrowała z powrotem na tarczę, która ugięła się pod świdrującym uderzeniem - i z głośnym hukiem brzmiącym w mojej wyobraźni rozsypała się na kawałki.
Pozostałość pocisku przebiła mi bok.
Ból.
Czując, że tracę przytomność i świadomość, wysłałem jeszcze kilka rozpaczliwych ciosów w stronę niszczonego bytu. Niech mam pewność, że zginie. Niech przepadnie wraz ze mną.
Skurwysyn.

0 komentarze: