poniedziałek, maja 27, 2013

[KSIĄŻKA] Rdzawy Pył - Część I

Autor: PrinceWhatever

Myślę, że udało mi się was troszkę zaszkoczyć tym, iż zacząłem pracę nad nową serią. Oczywiście nie zaniedbam Piewcy Mocy. Chciałem, aby Rdzawy Pył stał się moją motywacją.


Przemysław Jan Kuciel – Rdzawy Pył


Rozdział I





Kolejny raz jestem świadkiem ich potyczek pomiędzy sobą.
Humanoidalne monstra.
Mechaniczne serce połączone z organiczną skórą i mózgiem.
Chude niczym sam ludzki kręgosłup, obarczony ciężarem mocarnych organów.
Walczą. Przypomina to teatr, śmiercionośny taniec. Pobudzone, jakże prymitywne instynkty każą tym istotom wymachiwać przyspawanymi ostrzami i wyniszczać samych siebie.
Czerwonoskóry pojedynkuje się z niebieskim.
Obserwacja.
Sądziłem, że walczą ze sobą zależnie od kolorów. Częściej bowiem zdarza się, by niebieski obiekt został atakowany przez osobnika z opozycyjnym kolorem. Jednak byłem świadkiem walk dokładnie identycznie wyglądających osobników.
Sam już nie wiem, od czego to wszystko zależy.
Mam jedynie świadomość, że stali się przyczyną naszego końca.
Końca Ziemi.
Ojciec opowiadał mi, że przylecieli ogromnymi statkami kosmicznymi. Pojawili się bez zapowiedzi.
I tak samo bez zapowiedzi zaczęli nas wybijać.
Wyszli ze swych pojazdów, przystępując do siania terroru. Zabijali i niszczyli dosłownie wszystko, co dostrzegli.
Ludzkość miała nadzieję zjednoczenia się w rozpaczliwej walce przeciwko wspólnemu wrogowi.
Doświadczyli jedynie rozczarowania.
Nie wolno na nią liczyć. Nadzieja jest ślepa. Trzeba ruszyć tyłek, aby marzenia się spełniły. Gdybyśmy wykorzystali okazję. Podpierając się panującym chaosem dali radę obalić rządy, które pod presją paniki i strachu zerwały wszystkie sojusze... Mogłoby być inaczej.
Kraje jednak nie połączyły sił.
Działały indywidualnie. W najlepszym wypadku. Niektóre państwa, sparaliżowane strachem padły niemal od razu.
Zjednoczone Hamburgery poczyniły obcym istotom najbardziej dotkliwsze szkody, jednak nawet największe mocarstwo świata poległo.
Biomechaniczne istoty o humanoidalnym kształcie z każdą chwilą podbijały coraz większe obszary. Zamiast lasów są pustkowia. Zamiast powietrza mamy rdzawoczerwony pył, przykrywający ruiny budynków.
Dystopia. 

 ***
Czaję się, obserwując.
Jestem w tym dobry.
Kiedyś jeden z tych skurwieli wysadził pół miasta ze swojego działa, służącego także jako prymitywna ręka. W wybuchu zginął także mój ojciec alchemik.
By przeżyć, musiałem obrabowywać trupy i ruiny mieszkań.
Oczekiwałem wtedy tak samo, jak teraz. W ciemności, przy wyciszonym oddechu i skupionym umyśle.
Jedyną rzeczą, jaka się zmieniła jest to, że jestem teraz dowódcą-szpiegiem.
Ostatniej zorganizowanej armii ludzkości.
Mam jasny cel – dowiedzieć się jak najwięcej o naszym wrogu, by skuteczniej ich niszczyć.
Najlepszą dotychczas strategią okazało się rozbicie naszych jednostek na małe oddziały i stawianie różnych pułapek. A także ataki punktowe i szybki odwrót.
Były także próby dyplomatyczne...
Jednak wszelka komunikacja z osobnikami kończą się porażką.
Gdy udało nam się złapać istotę i ją unieruchomić, ludzie pytali tylko o powody.
Najczęściej padało pytanie ,,dlaczego?”
Z ich różnokształtnych otworów gębowych nigdy nie padała żadna odpowiedź.
I ja właśnie muszę te odpowiedzi znaleźć. Chociaż powody się nie liczą. Liczy się skutek.
Szukając tych iluzji mogę wyciągnąć jednak całkiem potrzebne informacje. Dostrzegłem, że istoty te nie muszą się odżywiać, pomimo posiadanego układu pokarmowego.
Nie przeszkadza im pył ograniczający widoczność.
Czują się w nim wręcz doskonale.
Zniszczenie to ich naturalne środowisko.

0 komentarze:

poniedziałek, maja 20, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Rozdział II, część I.

Autor: PrinceWhatever

Rozdział 2.

Skrzydła, otulające ukryte spojrzenie przeznaczenia.

(…)



- Moja piękna dżdżowniczka, bieeedna, po deszczyku wyszłaś z ziemi? Zgubiłaś się? Gdzie jest Twój domek?
I w momencie, kiedy chciałem wziąć robaczka i przenieść go z chodnika na ziemię, odwróciłem głowę.
Stał tam żołnierz. Po czarnej, niedbale założonej kolczudze wywnioskowałem, że jest świeżakiem. Miał minę sugerującą zdziwienie wymieszane z niedowierzaniem, przyprawione szczyptą rozbawienia. Widział mnie. Kurwa jego mać.
Zrobiłem poważną minę, wyprostowałem się. Dumnie podszedłem do żołnierza.
Złapałem go za fraki.
- Czy widziałeś co się tutaj stało?! - wykrzyczałem.
- T...Tak, dowódco Xulrae!
- To jest ZŁA odpowiedź! - potrząsłem nim – za ZŁE odpowiedzi grozi miesiąc w lochach, przy pilnowaniu więźniów!
- Tak, dowódco! - wykrzyczał jeszcze głośniej niż ja.
- Pytam raz jeszcze! Czy widziałeś co się tutaj stało?! - zdzierałem gardło, dotknąwszy jego czoła swoją głową szarpałem nim gwałtownie.
- Nie, dowódco!
- I o to chodzi! - puściłem go. Dlaczego tutaj stoisz?
- W...Wieści od Rządu Gildar, zatwierdzone przez Skrzydła!
- Mów.
- Dowódca jest wzywany przez Najwyższego Namatera. Cesarz chce Cię widzieć osobiście.
- Już idę, dziękuję za informacje. Możesz odejść.
Pobiegł w swoją stronę. Mam nadzieję, że nikomu o tym incydencie nie rozgada. Muszę uważać. Trzeba dbać o mój wizerunek dowódcy.
Namater, Rządowe Skrzydła, Rząd Państwa Gildar... Nasze państwo ma słabość do nazw. Wszystko, co związane z flagą, tradycją, czy bezpośrednio terytorium – musi nazywać się wyniośle.
Nawet skubani urzędnicy, obijający się i biorący łapówki. Najwyżsi Urzędnicy Godni Herbu Gildar.
Cóż za obłęd.
Aaale. - przeciągnąłem - Przynajmniej mają zmysł do sztuki. Miasto jest piękne.
Rozejrzałem się.
Domy. Każdy z nich posiada filary, zrobione z cieniutkich łuków przypominających szkło, lub solidnie obrobiony kryształ. Załamywały światło, przez co uzyskany został majestatyczny efekt halo. Obłoczek, który nadawał budowli wyniosłości, ukazywał ukrytą wewnątrz domu duszę.
Sama konstrukcja także wyglądała na delikatną, jednak wiem, że były bardzo wytrzymałe. Materiał jest mocny, pomimo pozornej kruchości.
Wszystkie mieszkania są białe. Niektóre posiadały liczne ozdoby, świadczące o zamożności rodziny zamieszkującej posiadłość.
Popatrzyłem w górę.
Każdy następny budynek był troszkę wyższy od następnego. Miało to cel obronny. Zapewniało lepszą widoczność z zamku, który znajdywał się na szczycie, a także był to raj dla łuczników.
Stojąc na dachach mieli wystrzelić wrogą armię, w przypadku przedarcia się przez ogromne, jasne mury.
W teorii. Od dawien nie było wojny, nie jestem pewien czy sprawdzi się to i w tych czasach.
Popatrzyłem na sam szczyt.
Pnące się w górę, równo ułożone mieszkania wydawały się wskazywać na pałac, znajdujący się na szczycie.
Pałac, który oczywiście (jak wszystko chyba w tym obłąkanym mieście!) miał swoją nazwę.
Wszyscy nazywali go Panteonem - z racji ogromnej ilości rzeźb bóstw - z dzisiejszych, oraz przeszłych czasów. Wszystkie znajdywały się na parterze, w sali wejściowej.
Cesarz oraz ludzie na stołkach boją się zburzyć większości figur minionych epok.
Wierzono, że wiara tworzy boga, a on istnieje dopóki chociaż jedna osoba go wyznaje. Przy życiu utrzymują je także pomniki. Gdyby je zburzyć, można ściągnąć na siebie gniew. Ogromny i potężny, skazujący jednostkę na niepowodzenie i egzystencjalne potępienie.
Tak wierzą.
Dobrze, że jestem agnostykiem.
Sam zamek był piękny. O jego wygląd dbali nieustannie najlepsi w swoim fachu ludzie, posiadający ,,zmysł wyglądu” i ,,umiejętności upiększania”.
Białą niczym mleko budowlę, otoczoną wieżami, wykończonymi niebieskimi dachówkami otaczał cudowny i ogromny ogród, dodający wszystkiemu barw i nieco tajemniczości.

0 komentarze:

środa, maja 15, 2013

[WIERSZ] Szczerbaty Uśmiech Szczęścia

Autor: PrinceWhatever

Przeciętny wiersz, napisany podczas przerwy w rozmyślaniach. Długo zastanawiałem się, czy umieścić go na stronie.


Przemysław Jan Kuciel - Szczerbaty uśmiech szczęścia.



Czas... Gna do przodu niczym rydwan, do którego zaprzęgnięto szóstkę oszalałych koni
Brutalnie...Ciągnąc cię za sobą
Poszukujesz czegoś, co twa...Pachnie...Co nie boli
I co staje się życia twojego złudną ozdobą?
Nieokreślony, szczerbaty uśmiech szczęścia.
Bezkształtny, trwający..Liche życie delikatnego motyla
Przed snem i nad ranem... Myślisz o nim
Chwilę później...
Zapominasz.

0 komentarze:

wtorek, maja 14, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część VII

Autor: PrinceWhatever

Krótka część, gdyż zaczynam nowy rozdział. Aby zapanować jakoś nad treścią, stworzyć porządek - wrzucę dziś końcówkę rozdziału pierwszego, a w najbliższych dniach - ROZDZIAŁ II :)

 Link do części poprzedniej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/05/ksiazka-piewca-mocy-czesc-vi.html





Tsuki. Bądź ostrożna. Idziesz z nimi.
- Co? Tak lekkomyślnie..
- Podważasz moje zdanie?! Jesteś jedyną osobą jaką znam, która sobie poradzi bez względu na warunki. Ucieknie z każdych kajdan, zauroczy największego twardziela i przepije każdego krasnoluda – zaśmiał się – Jak nie wrócisz do trzech miesięcy, przyłączymy się do ludu Ealinów.  Przyjmą każdą pomoc do walki ze stolicą. A Gildar nie podniesie łba, nie zaatakuje nas tak szybko. Mają teraz wojne na karku! Będą myśleć, że przesiedzimy bitwę cicho! Ha!
- Więc... Ja naprawdę...
Mówiąc to, zrobiła oczy przypominające bezdomnego, porzuconego szczeniaka, patrzącego z utęsknieniem na każdą, przechodzącą osobę. Wyraz spojrzenia wzbudzał litość, która spotyka się z obojętnością i zimnym nihilizmem ludzkich istot.
- Nic ci nie będzie. Wyruszacie jutro rano – oświadczył głośno, wyraźnie dołując Tsuki. – przenocujecie u nas, pod strażą. Jednak nie w celi, damy wam budynek na niższych piętrach. A my pochowamy, a następnie opijemy zmarłych. Ludzie! Do piwnic po ciała!
Komenda, wydana przez dowódcę tętniła niepowtarzalną mocą. Posłuszny tłum rozszedł się. Część ludzi zeszła na dół, część poszła gdzieś w dal. Jak podejrzewałem, kopać mogiły.
- Bergson, Anil. Wy zostańcie. Zostańcie! - Krzyknął, gdy owe postacie były już dość daleko – Będziecie ich pilnować. Weźcie broń, także oręż niegodziwca. Rozpylaną truciznę. Stosujcie je tylko w ostateczności. Dajcie im dom Enala.
- Tak, dowódco.
- Idziemy, śmiecie! - Krzyknął niższy z nich, łysy mężczyzna. Jego głowę zdobiły, bo trudno powiedzieć inaczej, liczne blizny. Dodawały tej osobie groźnego wyrazu, charakteru polującego tygrysa. To on tu był łowcą, topiącym pazury w łupie, który wyraźnie tworzyłem ja i Sen.  Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, który -  jak podejrzewałem po zmarszczkach na policzku -  nigdy nie znikał. Wyraz sadysty.
Szliśmy za nimi. Spojrzałem na Senmila, który czując mój wzrok na sobie, poruszył głową w geście potakującym. Racja, nie ma innego wyjścia. Trzeba iść.
Iść dalej, szlakiem prowadzącym do niespodziewanej pustki.
Ścieżką, wyścieloną różowymi płatkami ciekawości, zdobioną okruchami ślepej czerni.
Niewiadomej.

0 komentarze:

środa, maja 08, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część VI

Autor: PrinceWhatever


Część VI. Dość późno, z uwagi na moje praktyki i zmęczenie. :)
Mam nadzieję, że kolejna część będzie dla państwa satysfakcjonująca.

Link do części V : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/05/ksiazka-piewca-mocy-czesc-v.html


Gdy Senmil umilkł, najwidoczniej myśląc, jak rozegrać dalej jego ,,przedstawienie” i jak uczynić z przywódczyni swoją marionetkę, z dziury w ziemi wygramolił się Drogenar.
- Pani! - Krzyknął. - Nie żyją. Wszyscy! Wszyscy! - Powtórzył raz jeszcze, z większą paniką.
- Więc nie kłamaliście. Miałam nadzieję, że jednak są wśród nas... Jakie ślady, czym ich zabito?
- To dość skomplikowane... Panno Tsuki.
Doszło do mnie, że w tym momencie, po raz pierwszy usłyszałem imię osoby, przez którą niemal nie skończyłem w kajdanach... Lub w samotnej mogile.
W grobie? To przy optymistycznych wiatrach. Gdybym tu zginął, wrzuciliby mnie gdzieś do rowu aż nie zgniję. Mniejsza, skup się, Lun.
- Mów.
- Na ciałach nie było żadnych śladów broni. Nie było przecięć, dziur czy widocznych zadrapań!
- Trucizna?
- Nie możliwe, by zdołali otruć wszystkich, chyba, że rozpylają w powietrzu, a sami coś zażyli! Antidot'um! - Zaakcentował dość dziwnie.
Głos Drogenara zaczynał mnie irytować. Mówił bardzo głośno. Praktycznie krzyczał. W dodatku barwa, natężenie - była zwyczajnie drażniąca dla uszu. Głos, którego posiąść mógł tylko wyjątkowy pechowiec.
- Ekhem – Senmil próbował włączyć się do dyskusji – Panno Tsuki. Zaręczam, że nie użyliśmy trucizn. Jestem wojownikiem i muszę stosować się do Kodeksu. Gdybym użył tych specyfików, musiałbym popełnić samobójstwo.
Wiedziałem, że kłamie. Zbrojni przywiązują ogromną wagę do Praw Honoru, natomiast Sen...
Nie.
Chociaż walczył.
Natomiast obecnie, z uwagi na domniemane kalectwo... Jest zawieszony w obowiązkach. Nie może podnieść silniejszej ręki wysoko w górę. Sprawia mu trudność podrapanie się nawet po czubku głowy.
- To jak ich zabiliście? Żądam odpowiedzi. - Stanowczy ton przywódczyni Ivynmoru dostał się do mojego umysłu. Był tak potężny, iż miałem wrażenie, że moja dusza pęka, łamiąc się pod ciężarem presji, którą wywarła... Po prostu mówiąc.
- Czy mogę rozmawiać z przywódcą? - Odrzekł Senmil.
Nie rozumiem co się teraz stało. Co on zamierza! Obrazić ją? Chce nas skazać na śmierć? Nie dalibyśmy rady z tyloma uzbrojonymi ludźmi. Jestem już bardzo blisko swojego limitu.
Przymknąłem oczy.
Próbowałem dostrzec głębie siebie.
Wyobraziłem sobie rdzeń mojego istnienia...
Spojrzałem w moją duszę.
Widziałem postać, dość wysoką, średniej budowy ciała, odwróconą plecami do mojego widoku. Nie wszystko było w porządku. Mój limit jest już bliżej, niż myślałem.
Dusza płonęła, trawiona ogniem śmierci.
Gdy używa się mocy w celu, który ma działanie destrukcyjne dla drugiego, nie ważne w jakim znaczeniu i stopniu, obciąża się siebie.
Powstaje iskra, stopniowo przekształcająca się w płomień... Płomień czarny i złowrogi, niczym świątynia zostawiona w ruinie, opętana złowrogą aurą, gniewem i bólem bóstw, o których już dawno zapomniano.
Jeżeli zabiłbym jeszcze chociaż jedną osobę, zginąłbym, grzebiąc także moją duszę. Po śmierci nie czekałoby na mnie nic. Nie będzie polany, na której promienie słońca radośnie przebijają się przez białe, kłębiaste chmury... Nie będzie niczego. Moja egzystencja totalnie się zatraci...
A Sen? Chociaż jest silniejszy, z każdym dniem stara się przesunąć swoje bariery. Z mojej perspektywy wygląda to tak, jakby pchał i rzucał się po omacku, poszerzając moc.
A raczej próbując.
Aby z czasem, czarny płomień nie pochłonął iskry jego bytu.
Ciszę, która zapanowała po rzuceniu tego, jakże głupiego pytania, przerwała przywódczyni.
- Tak, możesz. Drogenar! On się domyślił. - Tsu cofnęła się o kilka kroków.
- Granie służącego przez dowódcę. A dowódcę przez służącą. Ale skoro rozgryzłeś plan ochrony mnie, wiedz, że jeden fałszywy ruch i skończysz poćwiartowany.
Mój umysł nie pojął do końca tego, co dokładnie się stało. Jednak cieszyłem się, gdyż człowiek z tarczą przestał krzyczeć, i opanował głos.
- Jesteś także ciekaw, jak zginęli, czy wolisz przejść do konkretów, związanych z mym listem?
- Konkrety.
Senmil skierował spojrzenie w przestrzeń. Wydawał się nieobecny.
- Aby potwierdzić to, że po wypuszczeniu nas list spłonie w kominku przyjaciela, wyślij jedną osobę z nami na podróż. Niech będzie świadkiem.
- A bezpieczeństwo tej osoby?
- Gwarantuje, że nic jej się złego nie stanie z naszej strony.
Drogenar umilkł, zastanawiając się.
Po dłuższej chwili, gdy już zaczynałem się niecierpliwić, powiedział cicho :
- Tsuki. Bądź ostrożna. Idziesz z nimi.

0 komentarze:

niedziela, maja 05, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część V

Autor: PrinceWhatever

Następna część przygód Senmila i Luna. Zamieszczona z małym opóźnieniem - przerwa majowa okazała się dla mnie strasznie zajmująca.


Senmil uchylił usta, by coś powiedzieć – ale krzyk ludzi natychmiast go zagłuszył.
Zwątpił.
Na jego twarzy malowało się napięcie – tak lekko dostrzegalne... Myślę, że nikt inny nie byłby w stanie tego zauważyć, prócz mnie. Czas, który spędziłem z tą istotą był tak duży, że widziałem więcej niż inni. Ta twarz – pozornie bez wyrazu – skrywała paletę różnorakich emocji i ukrytych barw.
Wtem przed tłum wystąpiła znajoma mi postać.
Kobieta. Średni wiek, ze sztyletem w dłoni. Niczym nie wyróżniona. Zwykła, szara postać.
Ale tylko na pierwszy rzut oka.
Gdy przymrużyłem oczy, widziałem jej niezwykłą aurę – poświatę, jaką roztaczają wokół siebie najlepsi przywódcy.
Oprócz tego wyczułem nutkę zaciekawienia, oraz opanowaną adrenalinę. Kontrolowany dreszczyk emocji?
- Cisza! - Krzyknęła – Cisza! Jak, do cholery chcecie to rozstrzygnąć, skoro nie słyszycie własnych myśli?!
Tłum wyraźnie się uspokoił, ale nadal było słychać wrzawę gdzieś na tyłach zbiorowiska.
- Bergson, Anil. Uciszcie tych z tyłu.
Po kilku chwilach dobiegł do mnie jęk i pojedynczy wrzask, po czym zapanowała kompletna cisza.
- Dziękuję – Mówiąc to wyprostowała się, po czym wzięła głęboki wdech, najwidoczniej uspokajając bicie serca.
- Drogenar.
- Tak, pani? - Odpowiedział średniej postury mężczyzna.
Wyglądał nieco komicznie. Na plecach miał tarczę, niemal większą od jego samego. W oczy rzucił mi się jego miecz. Postrzępiona, powyginana klinga. To był niegdyś mój oręż. Błyskawica. Napełniła mnie nadzieja. Sądziłem, że gdzieś go wrzuciła, do worka podpisanego ,,śmiecie na sprzedaż”. Myślałem, że nigdy już go nie zobaczę.
Odzyskam cię, obiecuje.
- Idź do piwnic, sprawdź co się stało z naszymi ludźmi. Zbadaj wszystko, co rzuci ci się w oczy. Postaraj się zorientować w miarę szybko.
- Tak, pani – pobiegł natychmiast, potykając się co kilka kroków.
- A wy... Jak udało wam się uciec? Kim, do diabła jesteście?
Spojrzałem na Sena. Uśmiechał się ironicznie.
- Jestem Senmil, a to mój przyjaciel – Lunaeth – Wskazał ręką na mnie, po czym podrapał się po brodzie. Tak, aby wyglądało to jak najspokojniej.
On gra.
- Jak wyszliśmy? To proste. Zabijając wszystkich. Uśmiercanie jest sprzeczne z moją naturą, natomiast zmusiliście mnie do tego, porywając mojego kompana. Poświęcenie waszych ludzi uznaję za zemstę, a teraz, póki jestem jeszcze w humorze, pozwólcie nam wyjść.
- Kto raz wszedł do Ivynmor, już z niego nie wyjdzie. Nasza lokacja jest objęta ścisłą tajemnicą. I mamy was puścić, po tym co zrobiliście moim ludziom? - Zaśmiała się. - Prędzej zginę.
- Da się zrobić – Senmil wbił w nią swoje świdrujące spojrzenie – jednak myślę, iż do puszczenia nas wolno przekona cię jeden, malutki szczegół. Mianowicie przed wejściem do waszej ,,twierdzy” - zaaranżował komicznie – posłałem kruka z wiadomością. Wiadomość zawierała kompletną lokalizację Ivynmoru, przez co rozumiem – odchrząknął – dokładne współrzędne, oraz nawet, ku mojej niechęci - pofatygowałem się by wysłać im także mapę, z ładnie zaznaczonym kółeczkiem. Kółeczko oczywiście oznacza Ivynmor, co dogłębnie wyjaśniłem w mym liście.
Biorąc pod uwagę, że jestem dość wpływową osobą, moje słowa nie przejdą Rządowi Państwa Gildar obojętnie. Drugim faktem jest też to, że ,,ludzie na stołkach” od dawna próbują was złapać.
Z pewnością możecie oczekiwać najazdu. Ze zbrojnymi nie macie żadnych, nawet najmniejszych szans. Byłaby wielka szkoda, by ta... - popatrzył w górę, na mosty, które jak się wydawało, łączyły potężne drzewa przy samym niebie - inspirująca i jakże wspaniała konstrukcja legła w gruzach.
- Cholera...
- Jednak istnieje sposób, by odwrócić całą tą sytuację, także z listem.
Kruk nie leci bezpośrednio do Rządowych Skrzydeł. Zmierza do mego przyjaciela, który został w wiadomości poinformowany o całej sytuacji. Jeżeli nie odwiedzę go z Lunem do dwóch tygodni, wtedy pośle kruka dalej. Do rządu. List podpisany moim nazwiskiem. 

0 komentarze:

środa, maja 01, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część IV

Autor: PrinceWhatever

 Piewca Mocy. Część IV. Świeżutki tekst, prosto spod pióra :) Błędy proszę zgłaszać w komentarzach, lub na Facebooku.

Link do części III : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-iii.html

-----

- Gdyby nie one, już z dziesięć razy leżałbyś martwy, karmiąc robaczki – uśmiechnął się szczerze, jednak nagle zrobił się nad wyraz poważny – Muszę z tobą porozmawiać.
- O czym?
- Dowiesz się, jak wyjdziemy. Chodź, musimy wynieść wszystkie ciała do góry, albo przynajmniej kilka. Aby wzbudzić w ludziach strach, żeby pozwolili wyjść, bez dodatkowych ofiar. I tak za dużo zabiłeś. Mogłeś uśmiercić raptem dwie osoby, ale co się stało? Zapomniało się, że jesteś piewcą? Zapomniałeś o ograniczeniach mocy, o zasadach postępowania z nią?
Wtedy przyjrzałem się dokładnie wyrazowi jego twarzy. Miał puste spojrzenie, patrzące z wyrzutem we mnie, i jednocześnie w przestrzeń. Wydawało się, że człowiek ten był wiecznie skupiony. I spokojny. Ale z doświadczenia wiem, że ze spokojem bywało różnie.
Senmil nigdy nie krzyczał, ale wystarczało mi kilka słów wypowiedzianych tak lodowato, iż wydawało się, że ten chłód niszczył na pewien sposób ducha.
Był wyższy ode mnie, jak i trochę masywniejszy. Jednak kwintesencją mojego przyjaciela były dłuższe, białe włosy, podkreślające także jego jasną cerę i sine oczy.
- Wrócimy do tego później – westchnął - Na wszelki wypadek przeszukajmy truchła, może znajdziemy ci jakąś broń.
I zacząłem szukać, denerwując się. Skąd on wiedział, że byłem więziony w domu, przez dwie osoby? Skąd wiedział, że wcześniej nie używałem mocy? Tyle pytań, bez żadnej odpowiedzi.
Przy ciałach znalazłem jedynie długi, gruby kij, sztylet, który schowałem w pas, oraz kilka monet.
Senmil w międzyczasie szukał na drugiej stronie ciemnego pokoju.
- Znalazłeś coś? - zapytał
- Sztylet. Słabo wykonany, ale do obrony się nada – przeciągnąłem, ukrywając zdenerwowanie. Chciałem uniknąć rozmowy z nim. Niczym ukarany pies, omijający swojego dumnego pana.
- U mnie zupełnie nic. Wychodzimy stąd.
- A trupy?
- Rozmyśliłem się. Stracimy zbyt dużo czasu. I tak będą się bać i zastanawiać, jak wyszliśmy. - Po chwili dodał – Masz, napij się.
I rzucił mi pełen bukłak wody.
Adrenalina, która teraz stopniowo opadała, była tak duża, że aż zapomniałem o wysychającym żołądku i przełyku.
Piłem tak zachłannie, że krztusiłem się, lejąc sobie po brodzie i głośno siorbiąc. Wiem, że Senmil za tym nie przepada, bo jego ,,maniery dworu Eastall” nakazują pić przyzwoicie, nawet gdy umiera się z pragnienia. Na szczęście tam nie należę. Tyle bezsensownych zasad.
Gdy skończyłem pić, odrzuciłem bukłak Senmilowi. Nie złapał go jednak. Pojemnik spadł na ziemię, budząc do życia kurz osiadły na podłodze.
Odwrócił się na pięcie i rzucił chłodne :
- Wychodzimy.
Ruszyłem za nim. Na szczęście w korytarzu robiło się jaśniej z każdym krokiem. Przez zepsuty, ceglany sufit przebijało się światło. Im dalej w korytarz, tym ceglane sklepienie było bardziej pokiereszowane. Zastanawiałem się, jakim cudem to wszystko nie runęło jeszcze przechodzącym ludziom na głowy.
Droga była prosta, prostsza niż sądziłem. Myślałem, że podziemia Ivynmoru będą główną obroną, ukrytą fortyfikacją przed napadami – w razie czego można się schować i urządzać rozmaite zasadzki.
Najwyraźniej mają inne sposoby obrony, lub całkowicie (na co nie stawiam) nie spodziewają się ataku ze strony Rządu Państwa Gildar. W sumie mają rację, rząd ma – od dłuższego czasu - zwrócone oczy ku zachodnim granicom.
Lud starego korzenia, Ealin.
Ealinowie to dość dziwny naród. Mieszkają w budynkach przypominających kapsuły o różnorakich kształtach. Budują je całkowicie pomiędzy drzewami, nie robiąc żadnej wycinki. Czasem, żeby przejść korytarzem, trzeba się dosłownie przeciskać między ścianami – ponieważ z obu stron rosły drzewa. Nie dało się zbudować inaczej, by nie naruszyć drzewa – to się przeciskaj.
Budynki są zawsze koloru białego, wykonane z dość dziwnego materiału. Jest elastyczny i długo zachowuje ciepło. Ale czy to prawda? Nigdy tam nie byłem. Opowiadał mi o tym Senmil.
Doszły mnie także słuchy, iż nie można tam ingerować w naturę. Gdy drzewo spadnie na dom – masz pecha. Za usunięcie, lub przesunięcie takiej przeszkody można sporo zapłacić.
Myślę, że kara za, jak to określają - ,,bezczeszczenie natury” - wzięła się jeszcze od druidzkich wierzeń i sposobów. W dawnych czasach, druidzi zamieszkiwali całe terytorium Państwa Gildar jak i ziemię dzikusów – jednak historia pokazuje, że byli bardziej otwarci i zrównoważeni psychicznie.
Za zranienie drzewa, przypadkowe bądź nie, Ealinowie rozcinają delikwentowi brzuch. Potem wyciągają jelito i przybijają je do pnia. Następnie każą chodzić wokół, aż ono całkowicie nie wypadnie. Wiadomo – nikt nawet nie próbuje okrążyć drzewa. Wszyscy powoli umierają w głuchym bólu. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Starszy lud stosował dokładnie to samo, ale za zranienie konkretnych drzew, i to celowo.
Co kraj to obyczaj.
Jednak najdziwniejszym posunięciem Ealinów było wypowiedzenie wojny Gildarowi – pod pretekstem wyniszczania Ziemii i Natury.
Widocznie lud ten zapomniał, że natura dąży do harmonii – tworząc jeden, dominujący gatunek. Człowieka. I człowiek jest samą istotą, kwintesencją jej działań.
Ciekawe, czy jak dojdzie do nich ten fakt, że zabijając człowieka zabijają naturę - to czy popełnią masowe samobójstwa, przybijając się do drzew. Zabawna myśl. I tak dążą do samozniszczenia – jest ich więcej niż ludzi naszego państwa, ale ich wyposażenie pozostaje wiele do życzenia.
Przerwałem myślenie, gdy doszedłem do końca tunelu. Senmil wyszedł pierwszy.
Gdy wygramoliłem się na zewnątrz, na wejściu stała już dość duża grupa mężczyzn, kobiet i dzieci.
Przestraszeni, jednak skłonni do ataku.
- Naszą rozmowę o twoich działaniach zostawimy na później – szepnął Sen – Teraz skupmy się na wyjściu. Nie odzywaj się zbyt często. Nie mów o trupach. Najlepiej to... Nic nie mów.
- Jak wam się udało wyjść?! - Krzyknął ktoś z tłumu
- Demony, demony! - doszedł do mnie przeciągany głos jakiejś staruszki.

0 komentarze: