Część VI. Dość późno, z uwagi na moje praktyki i zmęczenie. :)
Mam nadzieję, że kolejna część będzie dla
państwa satysfakcjonująca.
Link do części V : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/05/ksiazka-piewca-mocy-czesc-v.html
Gdy Senmil
umilkł, najwidoczniej myśląc, jak rozegrać dalej jego
,,przedstawienie” i jak uczynić z przywódczyni swoją marionetkę,
z dziury w ziemi wygramolił się Drogenar.
- Pani! -
Krzyknął. - Nie żyją. Wszyscy! Wszyscy! - Powtórzył raz
jeszcze, z większą paniką.
- Więc nie
kłamaliście. Miałam nadzieję, że jednak są wśród nas...
Jakie ślady, czym ich zabito?
- To dość
skomplikowane... Panno Tsuki.
Doszło do
mnie, że w tym momencie, po raz pierwszy usłyszałem imię osoby,
przez którą niemal nie skończyłem w kajdanach... Lub w samotnej
mogile.
W grobie? To
przy optymistycznych wiatrach. Gdybym tu zginął, wrzuciliby mnie
gdzieś do rowu aż nie zgniję. Mniejsza, skup się, Lun.
- Mów.
- Na ciałach
nie było żadnych śladów broni. Nie było przecięć, dziur czy
widocznych zadrapań!
- Trucizna?
- Nie
możliwe, by zdołali otruć wszystkich, chyba, że rozpylają w
powietrzu, a sami coś zażyli! Antidot'um! - Zaakcentował dość
dziwnie.
Głos
Drogenara zaczynał mnie irytować. Mówił bardzo głośno.
Praktycznie krzyczał. W dodatku barwa, natężenie - była
zwyczajnie drażniąca dla uszu. Głos, którego posiąść mógł
tylko wyjątkowy pechowiec.
- Ekhem –
Senmil próbował włączyć się do dyskusji – Panno Tsuki.
Zaręczam, że nie użyliśmy trucizn. Jestem wojownikiem i muszę
stosować się do Kodeksu. Gdybym użył tych specyfików, musiałbym
popełnić samobójstwo.
Wiedziałem,
że kłamie. Zbrojni przywiązują ogromną wagę do Praw Honoru,
natomiast Sen...
Nie.
Chociaż
walczył.
Natomiast
obecnie, z uwagi na domniemane kalectwo... Jest zawieszony w
obowiązkach. Nie może podnieść silniejszej ręki wysoko w górę.
Sprawia mu trudność podrapanie się nawet po czubku głowy.
- To jak ich
zabiliście? Żądam odpowiedzi. - Stanowczy ton przywódczyni
Ivynmoru dostał się do mojego umysłu. Był tak potężny, iż
miałem wrażenie, że moja dusza pęka, łamiąc się pod ciężarem
presji, którą wywarła... Po prostu mówiąc.
- Czy mogę
rozmawiać z przywódcą? - Odrzekł Senmil.
Nie rozumiem
co się teraz stało. Co on zamierza! Obrazić ją? Chce nas skazać
na śmierć? Nie dalibyśmy rady z tyloma uzbrojonymi ludźmi. Jestem
już bardzo blisko swojego limitu.
Przymknąłem
oczy.
Próbowałem
dostrzec głębie siebie.
Wyobraziłem
sobie rdzeń mojego istnienia...
Spojrzałem
w moją duszę.
Widziałem
postać, dość wysoką, średniej budowy ciała, odwróconą plecami
do mojego widoku. Nie wszystko było w porządku. Mój limit jest już
bliżej, niż myślałem.
Dusza
płonęła, trawiona ogniem śmierci.
Gdy używa
się mocy w celu, który ma działanie destrukcyjne dla drugiego, nie
ważne w jakim znaczeniu i stopniu, obciąża się siebie.
Powstaje
iskra, stopniowo przekształcająca się w płomień... Płomień
czarny i złowrogi, niczym świątynia zostawiona w ruinie, opętana
złowrogą aurą, gniewem i bólem bóstw, o których już dawno
zapomniano.
Jeżeli
zabiłbym jeszcze chociaż jedną osobę, zginąłbym, grzebiąc
także moją duszę. Po śmierci nie czekałoby na mnie nic. Nie
będzie polany, na której promienie słońca radośnie przebijają
się przez białe, kłębiaste chmury... Nie będzie niczego. Moja
egzystencja totalnie się zatraci...
A Sen?
Chociaż jest silniejszy, z każdym dniem stara się przesunąć
swoje bariery. Z mojej perspektywy wygląda to tak, jakby pchał i
rzucał się po omacku, poszerzając moc.
A raczej
próbując.
Aby z
czasem, czarny płomień nie pochłonął iskry jego bytu.
Ciszę,
która zapanowała po rzuceniu tego, jakże głupiego pytania,
przerwała przywódczyni.
- Tak,
możesz. Drogenar! On się domyślił. - Tsu cofnęła się o kilka
kroków.
- Granie
służącego przez dowódcę. A dowódcę przez służącą. Ale
skoro rozgryzłeś plan ochrony mnie, wiedz, że jeden fałszywy ruch
i skończysz poćwiartowany.
Mój umysł
nie pojął do końca tego, co dokładnie się stało. Jednak
cieszyłem się, gdyż człowiek z tarczą przestał krzyczeć, i
opanował głos.
- Jesteś
także ciekaw, jak zginęli, czy wolisz przejść do konkretów,
związanych z mym listem?
- Konkrety.
Senmil
skierował spojrzenie w przestrzeń. Wydawał się nieobecny.
- Aby
potwierdzić to, że po wypuszczeniu nas list spłonie w kominku
przyjaciela, wyślij jedną osobę z nami na podróż. Niech będzie
świadkiem.
- A
bezpieczeństwo tej osoby?
-
Gwarantuje, że nic jej się złego nie stanie z naszej strony.
Drogenar
umilkł, zastanawiając się.
Po dłuższej
chwili, gdy już zaczynałem się niecierpliwić, powiedział cicho :
- Tsuki.
Bądź ostrożna. Idziesz z nimi.