wtorek, maja 14, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - Część VII

Autor: PrinceWhatever

Krótka część, gdyż zaczynam nowy rozdział. Aby zapanować jakoś nad treścią, stworzyć porządek - wrzucę dziś końcówkę rozdziału pierwszego, a w najbliższych dniach - ROZDZIAŁ II :)

 Link do części poprzedniej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/05/ksiazka-piewca-mocy-czesc-vi.html





Tsuki. Bądź ostrożna. Idziesz z nimi.
- Co? Tak lekkomyślnie..
- Podważasz moje zdanie?! Jesteś jedyną osobą jaką znam, która sobie poradzi bez względu na warunki. Ucieknie z każdych kajdan, zauroczy największego twardziela i przepije każdego krasnoluda – zaśmiał się – Jak nie wrócisz do trzech miesięcy, przyłączymy się do ludu Ealinów.  Przyjmą każdą pomoc do walki ze stolicą. A Gildar nie podniesie łba, nie zaatakuje nas tak szybko. Mają teraz wojne na karku! Będą myśleć, że przesiedzimy bitwę cicho! Ha!
- Więc... Ja naprawdę...
Mówiąc to, zrobiła oczy przypominające bezdomnego, porzuconego szczeniaka, patrzącego z utęsknieniem na każdą, przechodzącą osobę. Wyraz spojrzenia wzbudzał litość, która spotyka się z obojętnością i zimnym nihilizmem ludzkich istot.
- Nic ci nie będzie. Wyruszacie jutro rano – oświadczył głośno, wyraźnie dołując Tsuki. – przenocujecie u nas, pod strażą. Jednak nie w celi, damy wam budynek na niższych piętrach. A my pochowamy, a następnie opijemy zmarłych. Ludzie! Do piwnic po ciała!
Komenda, wydana przez dowódcę tętniła niepowtarzalną mocą. Posłuszny tłum rozszedł się. Część ludzi zeszła na dół, część poszła gdzieś w dal. Jak podejrzewałem, kopać mogiły.
- Bergson, Anil. Wy zostańcie. Zostańcie! - Krzyknął, gdy owe postacie były już dość daleko – Będziecie ich pilnować. Weźcie broń, także oręż niegodziwca. Rozpylaną truciznę. Stosujcie je tylko w ostateczności. Dajcie im dom Enala.
- Tak, dowódco.
- Idziemy, śmiecie! - Krzyknął niższy z nich, łysy mężczyzna. Jego głowę zdobiły, bo trudno powiedzieć inaczej, liczne blizny. Dodawały tej osobie groźnego wyrazu, charakteru polującego tygrysa. To on tu był łowcą, topiącym pazury w łupie, który wyraźnie tworzyłem ja i Sen.  Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, który -  jak podejrzewałem po zmarszczkach na policzku -  nigdy nie znikał. Wyraz sadysty.
Szliśmy za nimi. Spojrzałem na Senmila, który czując mój wzrok na sobie, poruszył głową w geście potakującym. Racja, nie ma innego wyjścia. Trzeba iść.
Iść dalej, szlakiem prowadzącym do niespodziewanej pustki.
Ścieżką, wyścieloną różowymi płatkami ciekawości, zdobioną okruchami ślepej czerni.
Niewiadomej.

0 komentarze: