sobota, kwietnia 27, 2013

[KSIĄŻKA] PIEWCA MOCY - CZĘŚĆ II

Autor: PrinceWhatever

Kolejna część Piewcy Mocy, nie poddana korekcji. Jeżeli zauważycie jakiś błąd, proszę mnie o tym poinformować w komentarzu lub na Facebooku (:


Link do części pierwszej : http://samotnedrzewa.blogspot.com/2013/04/ksiazka-piewca-mocy-czesc-pierwsza.html





(…)



- Stara! Gdzi...? Miałaś... u góry... się obudzi!
Odzyskując przytomność doszły do mnie strzępy słów. Byłem jednak zbyt otępiały, by usłyszeć całe zdanie, oraz zbyt obolały, żeby myśleć nad ich sensem.
Nie byłem chyba skrępowany, ręce wydawały mi się leżeć luźno, spokojnie i bezwładnie.
Wraz z narastającym poczuciem własnego ciała, pomimo wzmagającego się bólu cieszyłem się, że żyje. Poruszyłem ręką, którą położyłem sobie na twarzy i natychmiast otworzyłem oczy.
Przeliczyłem się. Powieki okazały się zbyt ciężkie, by je poruszyć, dlatego leżałem jeszcze przez jakiś czas zbierając siły i motywując się w myślach.
Za drugim razem nie sprawiło mi to problemów. Gdy moje powieki podniosły się, zdołałem tylko dostrzec oślepiający blask słońca dostający się przez okno bez szyby.
Jestem w pomieszczeniu?
Gdy wzrok przyzwyczaił się do panującej jasności, poczułem, jak ktoś bierze mnie za fraki i masywnymi rękami energicznie potrząsa.
-Obudził się! Obudziłeś się? - usłyszałem wesoły, chociaż dziwnie przygłupi głos.
Wcale nie było mi do śmiechu, ponieważ ból nasilił się do takiego stopnia, iż musiałem wstrzymywać wymioty.
Kiedy krzyknąłem z bólu, masywne ręce puściły uchwyt, wylądowałem na łóżku. Kimkolwiek był, chyba nie przepadał za patrzeniem na moje cierpienie.
- Obudziłeś się? - powtórzył - Nareszcie. Byłeś nieprzytomny całe osiem godzin. Osiem godzin! - krzyknął - Jak można tak długo spać, tutaj w samym sercu Edumondu wstaje się dużo wcześniej! Trzeba pracować. Jestem Horthgar, kowal. Wykuwam najlepszy oręż w tym miejscu!
- Może dlatego, że jesteś tu jedynym kowalem - sarkastycznym tonem wtrąciła się kobieta, o dość niskim tonie głosu - I twoje bronie są po prostu do dupy. Od dawna myśleliśmy nad uprowadzeniem kowala z okolicznej wioski poza puszczą, jest znacznie lepszy od ciebie. I nie ma tak wygórowanego ego. Ponoć.
Lunaeth leżąc, z chęcią przysłuchiwał się owej kłótni. Odpoczywając miał okazję poznać głębiej ludzi, których był mimowolnym gościem. Po dłuższej chwili wzajemnie przekrzykiwanie się ucichło. Oh, nareszcie sobie o mnie przypomnieli.
- Przebyłeś sam tak niebezpieczną drogę? - Zapytała kobieta.
Wypada odpowiedzieć, w końcu zawdzięczam im życie. Leżąc nieprzytomny w nocy długo bym nie przeżył, byłem łatwym kąskiem dla łakomych zwierząt.
- Nie, towarzyszył mi przyjaciel, Senmil.
- Dawno cię opuścił? Co się stało?

Czułem się jak na pieprzonym wywiadzie.

- Niedawno. Rozeszliśmy się na rozstaju, zmierzam do miasta Gildar, on zaś musiał załatwić kilka spraw w okolicznym mieście. Mieliśmy się spotkać przy kręgach nocy, jednak zgubiłem ślad i błąkając się po puszczy usiłowałem przeżyć. To wszystko. Teraz ja zadam pytanie.
- Co to za miejsce?
Zdążyłem rozejrzeć się pobieżnie. Znajdowałem się w niewielkim, drewnianym domku. Z łóżka, na którym leżałem widać było wejście do prymitywnej, aczkolwiek uroczej kuchni. Oraz drzwi wejściowe. To one mnie zaniepokoiły. Zamiast drzwi, przymocowany był most wiszący.
Most wejściowy? Cudowny pomysł. Chyba naopowiadali im za dużo dziwnych bajek.
Nie byłem przekonany, czy to wskutek mojego zmęczenia, ale miałem wrażenie, że cała budowla kołysze się nieznacznie.
- Ivynmor. Siedziba zdrajców, banitów, uciekinierów, zabójców, złodziei.. Mam wymieniać dalej? - odpowiedział mu kobiecy głos z wyraźną nutą podekscytowania - jesteś tu tylko z naszego dobrego serca.
Haha - zaśmiałem się w duchu - dobre serce. Złodziei i zabójców. Jasne. Cholera. Gdzie mój miecz?
Złapałem za pochwę, która zaczęła wydawać mi się zbyt lekka. I słusznie. Była pusta. Kolejny raz przestało mi być do śmiechu. Co za pech.
Kobieta musiała dostrzec poszukiwania mojej perełki.
- Orężu nie odzyskasz, możemy go drogo sprzedać. Nie wygląda na robotę ludzi, a przynajmniej nie tutejszych. A nawet jeśli nie opchnę go nikomu, to sobie zostawię - odpowiedziała dumnie - Oj, co to za wyraz twarzy? Czyżbyś tęsknił za kawałkiem ostrego metalu?
Upomniałem się w myślach. Nie mogę pozwolić, by gestykulacja lub mimika wydała moje plany. A planuję uciec. Nie jest tu bezpiecznie.
- Wręcz przeciwnie, w ramach wdzięczności możesz sobie go zatrzymać - uśmiechnąłem się z zaciśniętymi zębami.

- Ależ dziękuje za pozwolenie - rzuciła zaczepnie.
Patrzyłem na Horthgara, w nadziei iż wtrąci się do rozmowy. Dostrzegłem, że mój wzrok wprawia olbrzyma w zakłopotanie, gdyż uniósł wielkie łapsko, którym podrapał się po łysej głowie.
- Co się tak patrzysz? Jej... Nasz dom, jej zasady.
- Weźmiemy za ciebie niezły okup, jeżeli ten Senmil faktycznie jest Twoim przyjacielem. Jeżeli nie przyjdzie, sprzedamy cię jako niewolnika. Tak czy owak dobrze na tym wyjdziemy - uśmiechnęła się. - A i tak nie uciekniesz, jest nas za dużo. Jeżeli sądzisz, że masz szczęście - próbuj.
Po krótkiej chwili, gdy jej słowa przestawały odbijać się echem po mieszkaniu, zerwałem się do biegu. To jedyna okazja, dopóki nie nagromadziło się ich więcej. Biegnąc, wyminąłem kowala, który opuścił swoją rękę próbując trafić mnie w głowę. Bezskutecznie. Jest zbyt wolny, mam przewagę.
Kobieta zdążyła wysunąć z pasa sztylet, wykonała kilka niecelnych cięć, po czym złapałem ją za rękę, odwróciłem się na pięcie i rzuciłem dynamicznie na olbrzyma. Odbiła się od jego ciała i wylądowała z hukiem na ziemi. Horthgar złapał równowagę. Zaczął mnie ścigać.
Wybiegłem na most, i to co zobaczyłem odebrało mi dech w piersi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wysokość, na której się znajdowałem. Ledwo byłem w stanie dostrzec ludzi, którzy znajdowali się na dole. Drzewa w tych okolicach są nienaturalnie wysokie. Ludzie powiadają, że wszystkie, bez wyjątku posiadają duszę, a niektóre żyją, a nawet przemieszczają się.
Poszczególne domki łączyła rozległa i skomplikowana sieć lin i mostów, wyglądało to niczym sieć, zarzucona na rozległe niebo, które przerażało, jak i fascynowało zarazem.
Bez zastanowienia wskoczyłem na most. Olbrzym nadal biegł za mną - niefortunnie mnie doganiał. Chwiałem się wraz z podmuchami wiatru i konstrukcji, a on wydawał się nie zważać na tą delikatność i subtelność, po prostu gnał przed siebie.
W połowie drogi zauważyłem linę, która zwisała z jeszcze wyższego drzewa. Biegnąc, chciałem złapać się jej i ześlizgnąć się na niższą platformę. To był błąd. Mój rozpęd był zbyt duży, i zwyczajnie nie trafiłem w zwisający sznur. Spadłem w dół, boleśnie uderzając plecami w drewniane łączenie niższych mostów. Straciłem oddech.
Podczas gdy próbowałem się podnieść, usłyszałem gwizd olbrzyma.
To był znak zapowiadający moją klęskę.
Z większości domów, opartych w koronach drzew wybiegli mężczyźni, gnający wprost na mnie. Ze wszystkich stron. Bez szans na ucieczkę. Mam dwa wyjścia. Albo skoczyć na dół, co zakończy się moją natychmiastową śmiercią, ze względu na wysokość... Albo czekać aż mnie dorwą. Przy optymistycznym spojrzeniu, jeżeli nie zabiją mnie, to sprzedadzą w niewolę. Uciec z tych kajdan nie jest ciężko – społeczność państwa Gildar ciągle się bogaci – panowie mają po kilku sługusów, nie zauważą nawet, gdy jeden im zniknie.
Zaczynam wpadać w panikę. Osoby te z każdą sekundą są coraz bliżej.
Gdy wszedłem w kontakt z pierwszym z nich, uderzając go łokciem w twarz, pozostała część osób była już za mną. Przechwycili moje kończyny i położyli na ziemi.
Z każdym ich ciosem było mi ciężej oddychać, myśleć i żyć. Czułem, jak duch ucieka mi między palcami.
Wraz z chwilą, kiedy doszło do mnie, że moje wnętrzności długo nie wytrzymają tych celnych ciosów - podniesiono mnie do góry.
Nie byłem w stanie zobaczyć, gdzie mnie prowadzą. Jestem zbyt otępiały i obolały, by myśleć o życiu. Pustka... Moje nogi włóczą się po ziemi, bez duszy, bez napięcia..

0 komentarze: